EPIZOD IV
Za
oknem zauważyłam pojazd z napisem „School Bus”. Weszłam do
środka, witając się z naszym kierowcą Henrym. Był to mężczyzna
tuż po sześćdziesiątce. Na jego głowie widniały tylko
pojedyncze siwe włosy. Przyjrzał mi się dokładnie i ruszył w
stronę centrum Cambridge.
Brnąc
pomiędzy fotelami, zajęłam miejsce przy oknie oglądając budynki,
które mijaliśmy po drodze. Po 20 minutach znalazłam się pod
szarym, świeżo po remoncie, budynkiem. Miejsce to było
przerażające dla sporej większości młodzieży. Pewnie dlatego,
że to szkoła.
Wchodząc
do środka, zauważyłam ogromną kolejkę, która zaczynała się
tuż przy szatni. Westchnęłam głośno i ze spokojem stanęłam na
końcu.
- Chloe!
- krzyknął ktoś bardzo głośno. Na początku byłam przerażona,
lecz po chwili zorientowałam się, że to nikt inny, jak Hope. Ona
tak samo, jak kierowca autobusu przyjrzała mi się, robiąc smutną
minę. Przez jakiś czas zastanawiałam się, jak strasznie muszę
wyglądać, że wszyscy reagują tak samo, ale niezbyt mnie to
interesowało.
- Myślałam,
że już nigdy nie przyjdziesz. Ale po tym, co się stało to może
i dobrze, że zostałaś w domu. - uśmiechnęła się, mając
wymalowaną na twarzy troskę.
- Tak,
odpoczęłam i jest lepiej. - odpowiedziałam cicho. Widząc
zakłopotaną Evans, wiedziałam, że jest coś o czym boi mi się
powiedzieć. Znałam ją zbyt długo. W jej głowie zapewne toczyła
się walka, czy powiedzieć, czy nie. Jednak wyszło na to drugie.
Możliwe, że dlatego pozostałe minuty do dzwonka przemilczałyśmy.
٭
- „ Nic nigdy nie idzie po mojej myśli”- pomyślałam, gdy
przypomniało mi się, że właśnie tego samego dnia mieliśmy
przygotowywać tą nieszczęsną salę na bal szkolny. Skrzywiłam
się, gdy pomyślałam o tym, kto tam właśnie ma się pojawić.
Rzeczywiście, nie miałam szczęścia, ponieważ non stop pakowałam
się w jakieś kłopoty, nie zdając sobie z tego sprawy. Gdyby
można było otrzymywać pieniądze za bycie pechowcem, ja
prawdopodobnie byłabym milionerką. Naprawdę nie przesadzam. Życie
tworzy mi jedynie te negatywne niespodzianki. Czasami bywało to nie
do zniesienia, jednak z upływem czasu przyzwyczaiłam się.
Lekcje
ciągnęły się niemiłosiernie długo. Miałam uczucie jakby ktoś
celowo to zrobił, tylko dlatego, że właśnie wróciłam. Wychodząc
z klasy, będącej tzw. salą kinową*, usłyszałam o sprawdzianie z
energii jądrowej. Następnie pokierowałam się prosto do sali
sportowo-rekreacyjnej, gdzie wraz z innymi uczniami, miałam nieco
przystroić to pomieszczenie.
Z
impetem, choć niechcący rzuciłam plecakiem o podłogę, słysząc
dźwięk tłukącego się szkła. Była to prawdopodobnie butelka po
Coca-Coli, którą piłam kilka godzin wcześniej. Gdy już miałam
zamiar opróżnić ten kawał materiału z odpadów, poczułam
pulsujący ból w okolicach skroni. Efektownie obróciłam się do
tyłu, widząc postać śmiejącego się w niebo głosy Tomlinsona,
który próbował popisać się dwutaktem. W myślach planowałam już
zabójstwo chłopaka, lecz najważniejsze było to, by utrzymać
nerwy na wodzy i nie dać po sobie poznać, że jest się naprawdę
złym. Po pewnym czasie zrobiłam to, co wcześniej planowałam, a
następnie słuchałam koncepcji Harry'ego Stylesa.
- Wszystko
dobrze? - zapytał wysoki blondyn, którego często mijałam na
korytarzu, lecz za nic nie wiedziałam jak ma na imię. Pokiwałam
twierdząco głową, po czym uśmiechnęłam się najszczerzej jak
tylko potrafiłam. - Nazywam się Josh Parker. - podał mi rękę,
po czym rozpoczął konwersację. Chłopak ten wydawał się być
miły i wychowany, a także bardzo rozmowny. Zaraz po zadaniu
pytania „ z kim idziesz na bal?”, obok mnie znalazł się Louis,
który musiał wtrącić swoje przysłowiowe „trzy grosze”.
- O
czym tak rozmawiacie? - zapytał szatyn, mierząc Josha, który był
strasznie zmieszany.
- Nie
ważne. - odpowiedziałam patrząc w drugą stronę.
- Po
co ja się pytam, skoro i tak wiem. Sorry Parker, ale Chloe
zadeklarowała mi, że idzie ze mną. - spojrzałam na niego
zdumiona oraz zażenowana i postanowiłam skomentować jego ostatnie
zdanie.
- Naprawdę
Louis? Nie przypominam sobie. Przykro mi. A co do Ciebie, Josh..
zastanowię się jeszcze i dziękuję, bo to bardzo miłe z twojej
strony. - powiedziałam jednym tchem i po prostu odeszłam.
- Wzrokiem
starałam się wyszukać Hope i Diany, które były przydzielone do
innych prac. Niestety te były co najmniej zbulwersowane.
Zastanawiało mnie to, co złego właśnie zrobiłam.
- Co
jest? - zapytałam obojętnie.
- Pytasz
się, co jest? Naprawdę nie rozumiesz? Jesteś taka tępa? Serio?
Zadajesz się z gangsterem! To jest właśnie.. I proszę, nie
przerywaj mi – wysyczała Diana – Ten koleś próbował nas
zabić, a ty jakby nigdy nic rozmawiasz sobie z nim jak najlepsza
przyjaciółka. To co robisz jest strasznie nie odpowiedzialne.
Zmieniłaś się.. Zmieniłaś na gorsze.
- Cicho
bądź! - krzyknęłam zdenerwowana. - Nie krzycz tak. Po pierwsze
odpowiedziałam na jego zaczepkę, a po drugie – co ja mam z tym
wspólnego, że chciał was zabić? Wyolbrzymiasz, Diana. Widzisz
tylko siebie i swoje problemy. To Ty się zmieniłaś! Zastanawiam
się dlaczego.. Może to Simon, co? - spojrzałam się ostatni raz
na przyjaciółki i postanowiłam wrócić do domu, by przestać
słuchać tych wypracowań i wypocin. Poczułam się urażona.
Założę się, że Harris nie widzi w tym niczego złego, że po
prostu zaczęła mnie obrażać. Przestałam tolerować jej kąśliwe
komentarze na temat wszystkiego i wszystkich. -
- Typowa
blondynka.. - rzuciłam, schodząc po schodach prowadzących do
wyjścia. I
znów zatrzymał mnie Tomlinson. Jego wzrok był przerażający.
Ręce miał zaciśnięte w pięści. W myślach modliłam się, żeby
nie zrobił mi krzywdy, żeby mnie nie pobił. Wiedziałam, że jest
do tego zdolny. Najgorsze było to, że naprawdę ciężko było mi
stwierdzić, co mu zrobiłam.
- Przez
to, co wcześniej usłyszałem mam zrozumieć, że nie pójdziesz ze
mną na bal?
- Jesteś
bardzo inteligentny i dobrze zrozumiałeś.- nagle złapał mnie za
nadgarstki i przycisnął do ściany. Mogłam dać sobie spokój,
lecz tym razem sama się naraziłam.
- Mi
się nie odmawia! Jesteś cholernie nie wychowana. Masz być milutka
jak baranek. To proste... Pewnie myślisz, dlaczego się uczepiłem.
Wiesz, że sam nie wiem dlaczego? I myślę, że powinnaś się
cieszyć z tego powodu. Zapewne chcesz dowiedzieć się, co to
znaczy. Jednak nie odpowiem, ponieważ niedługo się przekonasz na
własnej skórze - warknął nieprzyjemnie – Wszystko dla Ciebie,
misiu.. - wyszeptał i jak na zawołanie mnie puścił i poszedł w
nieznane mi pomieszczenie w szkole. W miejscach, w których zacisnął
swoje pięści, poczułam ból.
Z
kieszeni wyciągnęłam telefon, by zadzwonić do mojej mamy, która
miała mnie tego dnia odebrać. Gdy już znalazłam się w domu,
pobiegłam do łazienki, by wziąć zimny i orzeźwiający prysznic.
Zrzuciłam z siebie ciuchy, które bezwładnie opadły na kafelki i
weszłam do kabiny. Na moje ciało, zaczęły spadać zimne krople
wody. Przez tą chwilę nie myślałam o niczym innym, jak o
spokoju. Później przetarłam się ręcznikiem, założyłam piżamę
i położyłam się na łóżku. Zaczęłam płakać. Nie
wiedziałam, co się ze mną dzieję. Nie rozumiałam, czemu to
wszystko mnie spotyka. Przecież niczemu nie byłam winna.