niedziela, 14 września 2014

Epizod VII

EPIZOD VII




Wstydzisz się mnie? - zapytał spoglądając prosto w moje oczy, doprowadzając do motylków w brzuchu.
Nie odpowiedziałam. Bo co mogłam mu odpowiedzieć? Że boję się tego, co planuje albo po prostu jego samego i dlatego nie potrafię nawiązać z nim normalnej rozmowy.
- Spójrz na mnie. Widzę, że jest coś nie tak. Chyba, że czegoś się boisz.
- Tak. Boję się tej twojej zmiany, rozumiesz? Nie chcę w żadnym wypadku być twoją zabawką, bo to po prostu mnie nie kręci... Nie kręci mnie to tak jak twoje dziewczyny. Nie wiem dlaczego jesteś taki.. miły, skoro kilka dni temu mnie zaatakowałeś.
- Nadal będziesz mi to wypominać? Byłem zły.
- To dlatego musiałeś się wyżywać na mnie?
- Przepraszam. - mruknął ledwo słyszalnie. Spuścił swój wzrok i wyglądał tak, jakby w swojej głowie prowadził jakąś wojnę. Wojnę myśli. Po krótkiej kłótni, kto zapłaci w restauracji postanowił zawieźć mnie w kolejne miejsce, które nie jest moim domem. Przez chwilę błąkaliśmy się między tak samo wyglądającymi kamienicami, aż znaleźliśmy się w pożądanym miejscu. Budynek z czerwonej cegły nie wyglądał na nowy. Do środka prowadziły czarne, zdobione drzwi przez które następnie przeszliśmy by znaleźć się w środku.
- To mój dom. Właściwie mieszkanie. Zapraszam. - powiedział obojętnym tonem. Niepewnie weszłam do salonu, gdzie było naprawdę przytulnie i czysto jak na chłopaka w liceum i gangu. W centrum stała czarna kanapa ze skóry, a przed nią stolik w większości wykonany ze szkła. Przy ścianach stały dębowe meble, które pasowały do reszty wyposażenia pokoju. Chłopak stanął przede mną i na jego twarz wdarł się krzywy uśmieszek. Patrzył na mnie przez kilkanaście sekund, aż w końcu się odezwał.
- Wypijesz coś? Mam do zaproponowania głównie alkohol, ale niestety nie masz skończonych 18 lat, dlatego.. mam jeszcze sok pomarańczowy. - podrapał się po karku, a następnie odgarnął moje włosy spadające na czoło.
- Skąd masz takie informacje, że nie mam skończonych osiemnastu lat? - uśmiechnęłam się, choć walczyłam z tym.
- Twoje konta na serwisach społecznościowych dają mi dużo informacji. Na przykład Twitter. Jestem wkurzający i nawet przystojny? - natychmiastowo zarumieniłam się, przypominając sobie o wpisach na jego temat. Nie mam wątpliwości, że on mnie śledzi nawet w sieci.
- Zamknij się. - obróciłam się cicho chichocząc. Przycisnął mnie do ściany z tym samym krzywym uśmiechem.
- No powiedz to. Chciałbym usłyszeć jak bardzo Ci się podobam. - zaśmiał się do mojego ucha.
- Czy ja powiedziałam, że mi się podobasz? Nie. Podnieca Cię to jak ktoś mówi o Tobie, że jesteś atrakcyjny, tak?
Pokiwał głową śmiejąc się.
- No to wybacz, nie chcę sprawiać, żebyś potem musiał się masturbować się, bo skłamałam.
- Oh kochanie. I tak będę to robić. Jesteś taka seksowna. Nawet nie wiesz, o czym myślę teraz.
- Domyślam się. Ale gdybyś mógł mnie puścić.. - przycisnął swoje krocze do mojego nieco głośniej oddychając.
- Twoja skóra jest taka miękka, twoje usta takie czerwone i duże. Nie zdajesz sobie z tego sprawy jak bardzo mogłabyś mi sprawić przyjemność nimi.
- Co do kurwy? - warknęłam, patrząc na rozpalonego Louisa, który nie dość, że się do mnie przytulał to jeszcze nade mną górował. Nadszedł czas, kiedy po prostu odpuścił. Udał się do kuchni, wlewając wcześniej wspomniany sok pomarańczowy. Ja jednak tworzyłam kolejne problemy, które nikomu nie były potrzebne. Nie rozumiem, dlaczego tak ciężko mi pojąć, że chce pokazać mi swoje prawdziwe „ja”. Bywałam łatwowierna i tym razem nie chciałam cierpieć. Starałam się brać go na dystans. Mimo wszystko wolałam być uważna i sto razy pomyśleć zanim coś zrobię. Ta relacja między nami to czysta przyjaźń i nie miałam większych zastrzeżeń, oprócz tego, że jest napalony i zboczony.
- Jeśli chcesz to chodź do salonu. - wskazał ręką na pomieszczenie z czarną sofą, któremu już się przyglądałam. Podążyłam za chłopakiem i dość nieśmiale zajęłam miejsce obok niego, zastanawiając się nad tematem do rozmowy. Widziałam, że jego stan emocjonalny się zmienił, także wolałam nie zabierać głosu.   
- Ciężko uwierzyć, że nie jestem taki zły, co? - zaśmiał się nerwowo.
- Nie. To, że jesteś dobry już wiem. Po prostu myślę nad wieloma sprawami.. Przepraszam, ale jestem cholernie nudna. Nikt nie potrafi ze mną porozmawiać, bawić się.
- Nie jesteś nudna, lecz tajemnicza. Tak bym to ujął, a to akurat jest dobre. O wielu dziewczynach mógłbym się dowiedzieć wszystkiego, a Tobie wiem tylko to, co powiedziałaś mi sama. Tajemniczość jest sexy. - mrugnął do mnie.
- Dzięki. Nie potrafię być szalona, wiesz? Chyba tylko przy moich przyjaciółkach czuję się swobodnie, a przy innych.. Zamykam się w sobie i boję się, że kiedyś nikt nie będzie miał ze mną kontaktu, że zniknę.
- Dla świata jesteś tylko malutkim człowieczkiem, ale dla kogoś możesz być całym światem i dla tej osoby nigdy nie znikniesz. Ja nie pozwolę Ci zniknąć. To znaczy.. Ta osoba. - przyłapałam się na uśmiechu. - No wiesz. - czyżby Louis się zawstydził?
- Nie wiem czy kiedykolwiek pojawi się na mojej drodze taka osoba, wiesz Lou?
- Wydaje mi się, że ta osoba już jest, ale nie znasz jej i zamiarów jakie ma wobec Ciebie. Nie możesz odpychać od siebie ludzi. Niektórym warto zaufać.
- Masz rację. Jesteś taki mądry. - spojrzałam na niego i wtedy dopiero do mnie doszło, że mówił o sobie. Jemu bałam się zaufać. To właśnie jego się bałam. To właśnie on nie pozwoli mi zniknąć. Czułam się z jednej strony tak zawstydzona, a z drugiej tak dobrze. Tak dobrze tylko i wyłącznie z nim. Motyle w moim brzuchu wariowały, a ja nie potrafiłam nad tym zapanować. Każde jego słowo powtarzałam w moich myślach jak mantrę. Każde jego spojrzenie zwalało mnie z nóg. Każdy dotyk był czymś anielskim. Nie chciałam tego przerywać, bo dzięki temu odrywałam się od szarej rzeczywistości. Czułam, że latam kilkadziesiąt metrów nad ziemią. Ścienny zegar wskazywał już 2 nad ranem. Z ogromną niechęcią odkleiłam się od gorącego ciała Tomlinsona, który z ogromnym zainteresowaniem oglądał Spongeboba. Zaśmiałam się głośno.
- Widzę, że ktoś bardzo lubi oglądać bajki.
- Odezwała się.. Wcale tego nie oglądałaś. - powiedział z prześmiewczym tonem.
- Oglądałam to, bo Ty to oglądałeś. - chłopak rzucił się na mnie, przyciskając mnie do sofy. Patrzył na mnie przez kilkanaście sekund, aż zaczął łaskotać. Zaczęłam rzucać się i krzyczeć, ponieważ nienawidziłam tego. Szatyn śmiał się ze mnie przez dłuższą chwilę i przestał mnie torturować.
- Jezu.. Czy Ty jesteś taka serio delikatna? To takie.. fajne.
- Co? Ja nie jestem delikatna. Nie znasz mnie tak dobrze. Jeszcze nie raz Ci udowodnię.
- Mam nadzieję, że w łóżku. - zaczął zanosić śmiechem, czego nie skomentowałam, tylko pokręciłam głową z dezaprobatą.


poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Epizod VI

EPIZOD VI


Soundtrack (klik) 

Siedziałam w łazience prostując włosy. Patrzyłam się w lustro i oczywiście w myślach przeklinałam mój wygląd. Było mi smutno. Tak naprawdę byłam zmuszona, by pójść na bal, a poza tym Josh.. Nie mówię, że jest zły, ale po prostu od kilku dni zachowywał się inaczej i to mnie zaczynało od niego odpychać. Usłyszałam dźwięk mojego telefonu.

Za pół godziny będę pod Twoim domem
Josh xx

Podążyłam do mojego pokoju, by włożyć sukienkę i czarne szpilki, które wyglądały okazale. Włosy przeczesałam palcami i weszłam do salonu, by powiedzieć mamie, że jadę. Emily zmierzyła mnie wzrokiem i na jej twarz wkradł się uśmiech.
- Mam taką piękną córkę.. - powiedziała, wpatrując się we mnie.
- Zawstydzasz mnie, mamo. - wręcz pisnęłam. Wydawało mi się, że tylko ona uważa mnie za piękną istotę. W końcu to mama. Zaśmiała się i spojrzała się w stronę okna.
- Josh już jest. Bawcie się dobrze. - rzuciła i wróciła do jakiejś papierkowej roboty.
Rzeczywiście pod moim domem stał czarny pick up, w którym siedział blondyn. Jakoś inaczej wyobrażałam sobie to wszystko. Na przykład, że sam zadzwoni do drzwi, moja mama mnie zawoła.. a on nawet nie raczył wyjść z samochodu i nie spojrzał na mnie. Od razu ruszył w stronę naszej szkoły. To będzie cudowny bal...
Gdy wchodziliśmy do szkoły, chłopak złapał mnie za rękę i poprowadził do hali, w której puszczona już została muzyka. Kolorowe światła rozświetlały przyciemnioną salę, a ludzie tańczący błądzili w rozpylonej „mgle”. Po chwili znaleźliśmy swoje miejsce i ruszaliśmy się w rytm muzyki. Każdy świetnie poruszał się po parkiecie, jednak my jako jedyni robiliśmy to bardzo niezręcznie. Nie lubiłam tańczyć, a poza tym Josh nie był wspaniałym tancerzem. Ta cała improwizacja trwała jakieś 10 minut, a potem nasze drogi się rozeszły. On rozmawiał czule z jakąś dziewczyną, a ja postanowiłam wypić trochę ponczu. Ten herbaciano-alkoholowy napój trochę mnie rozgrzał, ale nie dał mi większej odwagi, bym mogła trochę się pobawić. Zrezygnowana opadłam na podłogę w pobliżu szafek na korytarzu. Nadal słychać było śmiechy, krzyki i muzykę dochodzącą z hali sportowej. Nagle usłyszałam czyjeś kroki.
- Czy mnie oczy nie mylą, Chloe Scott? - krzyknął Louis.
- We własnej osobie. - uśmiechnęłam się, co dziwne.
- Czemu się nie bawisz? Czyżby Twój ukochany Josh Cię olał? Tak mi przykro. Ze mną lepiej byś się bawiła.. - usiadł obok mnie. - Żartuję. Mi też się nie podoba. Przyszedłem z jakąś dziewczyną, ale nawet nie pamiętam jak ma na imię. Wypowiedział bym się wulgarnie o tej całej imprezie, ale przy damie nie wypada. - zaśmiał się.
- Coś się stało? Kot Ci zdechł, że teraz taki miły jesteś? Wybacz, ale nie mam ochoty prowadzić z Tobą dyskusji na temat, jaka to jestem nie wychowana lub, że mogłam iść z Tobą na bal, ale wybrałam byle kogo.. kogoś, kto w tej chwili być może zabawia się gdzieś z jakąś brunetką? Odpuść sobie. Poza tym zaraz wracam do domu..
- Ale ja zawsze jestem miły. I owszem zabawia się. Jak wrócisz do domu, skoro ten palant Cię przywiózł? - no tak, nie pomyślałam o tym. Schowałam twarz w dłoniach.
- Louis, proszę. Odwieź mnie do domu. Nie chcę tu być, a zostałeś mi tylko Ty. - uśmiechnął się.
- Pewnie, zawiozę Cię, ale nie za darmo. Dasz mi buziaka i po bólu. - popatrzyłam na niego z dezaprobatą, ale byłam w takim stanie desperacji, że złożyłam pocałunek na jego policzku. Poczułam zapach wody kolońskiej, która zaszumiała mi w głowie.
- Słodki – zamruczał mi do ucha. - Możemy jechać! - pomógł mi wstać, złapał za rękę i wybiegliśmy razem z murów szkoły. Muszę wyznać, że Tomlinson wyglądał nieziemsko. On wiedział, co zrobić by kobiety za nim szalały. Jednak charakter pozostawiał wiele do życzenia. Jechaliśmy krótko, ale nie do mojego domu. Zatrzymaliśmy się na parkingu przed Midsummer House*. Budynek wyglądał na stary, jednak taki nie był. Był trochę obrośnięty bluszczem, który nadał charakter tej restauracji.
- Lou, ale to nie jest mój dom. - zagadnęłam. Uśmiechnął się tajemniczo.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Szczerze mówiąc miałem to wszystko zaplanowane.
- Że co?! - krzyknęłam. Czyli Josh miał się tak zachowywać, bo groził mu Tomlinson?
- Nie psuj nastroju, panno Scott. Chcę zjeść z Tobą kolację w jednej z najlepszych restauracji w Cambrigde i nie tylko. Powinnaś czuć się zaszczycona.
- Czuję się zaszczycona, jednak nadal nie potrafię zrozumieć, co musiało się stać, że jesteś taki uprzejmy..
- Dużo o mnie nie wiesz. Nie jestem takim potworem za jakiego mnie uważasz, Chloe. To, że jestem człowiekiem, który się nieco zagubił nie oznacza, że jestem bezduszny. Mam uczucia jak każdy człowiek i chcę Ci to pokazać. Mogę? - na jego twarzy pojawił się najszczerszy uśmiech jaki widziałam w moim życiu.
- Oczywiście, Louis. - odparłam z pewnością. On mnie naprawdę przekonał, że jest inny. Że nie jest tym strasznym Tomlinsonem, o którym mówi całe miasto. Jest dobry, gdzieś tam jest dobry! Widzę to. On chce mi pokazać prawdziwego siebie. Jakbym mogła się nie zgodzić? Chłopak zaprowadził mnie do środka. Było tam elegancko i jednocześnie przytulnie.
- Pójdę zapytać o stolik, a Ty się rozejrzyj. - szepnął mi do ucha. Na ścianach gdzieniegdzie wisiał mały obraz, prawdopodobnie ukazujący to miasto kilkanaście lub kilkadziesiąt lat temu. Pomieszczenie rozświetlały rozmieszczone lampy.
- Zapraszam tutaj – powiedział wysoki czarnoskóry mężczyzna. Był kelnerem. Miał na sobie spodnie od garnituru, a także białą koszulę i kamizelkę. - A to państwa menu. Jeśli już dokonają państwo wyboru, proszę się do mnie zwrócić. - Lou odsunął mi krzesło jak prawdziwy dżentelmen. Powiem szczerze, że nie byłam nigdy z chłopakiem w restauracji, nikt nigdy nie odsuwał mi krzesła, nie był tak uprzejmy.. Nie wiedziałam jak mam się zachowywać.
- Czego sobie życzysz? - zapytał chłopak starannie czytając każdą stronę menu.
- Nie wiem, naprawdę.
- To ja coś dla nas zamówię. Będziesz zachwycona, przyrzekam. - wstał, a następnie podążył do kelnera. Patrzyłam na Tomlinsona jak na jakiegoś anioła. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Po chwili wrócił.
- Widziałem, że patrzyłaś na mój tyłek. Świntuszek – zaśmiał się – Może kiedyś będziesz miała okazję go dotknąć.. - tym razem wybuchnął śmiechem. Długo wytrzymał, serio. Eh, speszyłam się i on to zauważył. - Czerwienisz się, więc to prawda – klasnął w dłonie – Gdybym był na Twoim miejscu też bym się gapił, jest na co popatrzeć, prawda? - widziałam, że lubi drążyć takie tematy, ale za wszelką cenę nie mogłam przyznać mu racji.
- Widziałam fajniejsze – powstrzymywałam się, żeby się nie roześmiać. - chłopak położył dłonie na stoliku i przyciągnął moje, by je złączyć. Na jego twarzy widniał nieśmiały uśmiech.
- Lubię się z Tobą droczyć. Poza tym przepraszam za to wszystko. Nie chciałem być, aż tak agresywny. Nie potrafię nad sobą zapanować. To silniejsze ode mnie. - spuściłam wzrok i poczułam napływające gorąco na moje policzki.
- Poczułam się wtedy strasznie, wiesz? Nie mogłam zrozumieć, dlaczego mi to robisz. Co zrobiłam źle, a przypominam Ci znamy się krótko. 2 tygodnie? 3? No, ale przyjmuje przeprosiny.
- To chciałem usłyszeć. Jesteś cudowna. - popatrzył mi w oczy z nieznanym mi jeszcze uczuciem. Ciężko mi było to rozszyfrować. Czegoś jednak nie mogłam nadal zrozumieć. Albo Louis się zmienił albo coś knuje. Nie wiem o co chodzi. Nie chcę patrzeć na opinię innych ludzi, ale on nie mógł tak nagle odrzucić swojej ciemnej strony od tak, bo jest tu z jakąś dziewczyną. Mogło to prowadzić do wciągnięcia mojej osoby do jakiegoś cholernego planu czy labiryntu z którego nie ma wyjścia. Chciałabym wierzyć w to, że ten gang, jego zachowanie to tylko wyreżyserowany krótkometrażowy film. Kryminalny film.
Nerwowo przeczesałam palcami włosy przerywając nawiązany wcześniej kontakt wzrokowy z szatynem. Po chwili pojawił się kelner, niosący zamówione przez Tomlinsona dania zakryte srebrnymi pokrywami. Gdy je odsłonił, wręcz wyrecytował:
- Ravioli z przepiórek. Z dodatkiem grzybów, szczawiu, a także grochu. Na deser natomiast podajemy ciasto z czarnym bzem i kremem francuskim oraz z świeżo zmielonej kawy, latte macchiato. Ja we własnej osobie życzę państwu smacznego i mile spędzonego razem czasu w Midsummer House. - równo podziękowaliśmy i zabraliśmy się za konsumpcję.


  • Midsummer House – restauracja, która znajduje się w wiktoriańskiej willi, a szefem kuchni jest Daniel Clifford.

                                                                            ~* ~
Jest nowy rozdział, kolejny za 2 dni, jeśli wszystko pójdzie w dobrym kierunku. Dziękuję za wyświetlenia i czekam na waszą opinię. Niedługo zaczną pojawiać się mroczne wątki. Zapraszam do czytania :) 

piątek, 25 lipca 2014

Epizod V

EPIZOD V

Soundtrack (klik) 

Obudziłam się z myślą, że już następnego dnia miałam iść na bal. Tak, wspaniale. Po dość krótkim czasie, zdecydowałam się, że pójdę z Joshem. Zdecydowałam, to akurat dobre. Nie miałam innego wyboru, ale cóż... Byłam przyzwyczajona. Uszykowałam się do szkoły i jak zwykle, pojechałam autobusem. Na szkolnych korytarzach nie mijałam szatyna, co mogłam uznać, za jakiś sukces. Dzień bez niego – dzień bez problemów. Właśnie w szkole postanowiłam zaprosić przyjaciółki na noc, żebyśmy spędziły trochę czasu. Brakowało mi ich sprzed kilku miesięcy. Totalnie nie wiedziałam, co im odbija. Każdego dnia zostawiały mnie samą, nie mówiąc nawet gdzie idą. Obrażały się, każdego obgadywały. Nie wiem, kto je zamienił, ale znajdę tą osobę, nawet jeślibym miała przebyć cały świat! Tylko, że to wszystko zaczęło się dziać od czasu, gdy poznałam Louisa. Czy one o czymś wiedziały?
- Macie podwyższone zachowanie. - powiadomiła wszystkich nauczycielka, ucząca języka angielskiego. - To znaczy, osoby, które brały udział w przygotowaniach sali. - kobieta jakby mówiła sama do siebie. Nikt jej nie odpowiadał, nie zadawał pytań, a ta jednak rozgadywała się na błahe, nikogo nie interesujące tematy. - A ten Tomlinson, to do której klasy chodzi? - zapytała. Gdy usłyszałam to nazwisko, to dosłownie podskoczyłam. Nagle przypomniał mi się obrazek, sprzed kilkunastu zaledwie godzin, gdy ten przygwoździł mnie do ściany. On nawet nie, a może i zdawał sobie z tego sprawę, że mógł robić ze mną, co chciał. No dobra, może nie wszystko. Wystarczyło, żeby powiedział, że mam być cicho, a ja byłabym posłuszna. Nie mogłam na to nic poradzić, że był o wiele wyższy i silniejszy, a ja wręcz przeciwnie. - 2 c. - odezwał się ktoś. Po kilku minutach usłyszałam szepty dwóch dziewczyn z mojej klasy.
- Tomlinson jest całkiem dobry.. Ostatnia noc była gorąca. Dziwię się, że chciało mi się przyjść do szkoły.
- Wohoho! Całkiem dobry? Ty chyba nie wiesz, co mówisz. Jest zajebisty w te klocki. - słuchałam tych przechwalanek z otwartą buzią. Jeśli to miała być prawda, to wolałam uważać na niego. Ktoś poruszył moim krzesłem. Obróciłam się.
- Chlo. Podobno Lou ma ochotę na Ciebie. Nie upieraj się, bo będzie niegrzeczny. - poruszyła brwiami czarnulka o imieniu Carmen. Dziewczyna była jedną z najbardziej puszczalskich w całym liceum. Lubili ją tylko goście, którym udało się z nią uprawiać sex. Podobno nie było ciężko do tego doprowadzić, także..
- Huh? Zamknij się. Nie zamierzam słuchać tego. - odparłam stanowczo.
- Ja bym się cieszyła na twoim miejscu. Nikt nie chce Cię kijem tknąć, a Tommo akurat tak. Tylko, że nie kijem. - zaśmiała się.
- Jeśli tak bardzo pragniesz tego, żeby ktoś Cię zerżnął, to idź do niego i się ode mnie odpieprz. - uśmiechnęłam się triumfalnie.
- Żebyś wiedziała, że to właśnie zrobię. Pewnie będziesz żałować.. będziesz zazdrosna.
- O co? O niego? Nie bój się. Pasujecie do siebie. Ty jesteś dziwką, a on dziwkarzem. Idealnie.
- Suka! - syknęła czarnowłosa, odrzucając swoje włosy na bok. - Odwdzięczę się za to. - tym razem ja się zaśmiałam. Tyłkiem świata nie zdobędziesz, Carmen – pomyślałam. Siedziałam sztywno do końca lekcji. Niby w tracie tej 'wymiany zdań' nie przejęłam się słowami dziewczyny, jednak po chwili dotarło do mnie, że nikt nie chce cię kijem tknąć.. To była prawda. Bolesna prawda. Coraz bardziej robiło mi się przykro. Przykro? Nie, cholernie smutno. Nie potrafiłam sobie tego uświadomić, do tej chwili. Będziesz zazdrosna – chyba tak. Nie wiem.. To naprawdę dziwne uczucie, gdy kogoś boisz się, a jednocześnie masz wrażenie, jakby ta osoba znaczyła dla ciebie coś więcej.. Zbyt łatwo się zakochuje albo po prostu jestem głupia.
- Jeszcze tylko francuski, geografia.. - wyliczałam – i koniec.. - oparłam się o ścianę, czekając na Dianę. Dziewczyna jak zwykle nie pojawiała się, gdyż pewnie kręciła ze swoim crushem – Mattem. Nie widziałam w nim nic specjalnego, ale każdy ma inny gust. Może jednak był interesujący?
- O 18 jesteśmy u Ciebie. - powiedziały równo dziewczyny i rozeszłyśmy się w swoje strony. Strasznie obawiałam się tej nocki, bo mogło dojść do kolejnej kłótni, która nie jest nikomu potrzebna. Nie chciałam wysłuchiwać wymówek. Nie chciałam być pouczana. Nie chciałam opowiadać im całej chorej historii.
Usłyszałam dzwonek do drzwi. Hope i Diana po chwili znalazły się w moim domu z dwoma dużymi torbami. Następnie podążyły za mną do mojego pokoju.
- Jutro bal.. - powiadomiła wszystkich zgromadzonych w pokoju blondynka. - i.. w co się ubieracie? - zapytała z błyskiem w oczach. Tak, moda to był jej konik. Zawsze podążała za tym, co pojawiło się na rynku i było ją na to stać. Diana wyciągnęła z torby czarną sukienkę, która sięgała mniej więcej do kolan. Miała duże rozcięcie na plecach. - Ja idę w tej. Śliczna, prawda?
- Pewnie. Później przymierzysz. A ty Hope?
- Ja mam białą sukienkę. Jest krótka i rozkloszowana, a rękawy ma wykonane z koronki. No to została nam Chlo.
- Problem w tym, że ja nawet nie zastanawiałam się na tym, co włożę na siebie, na ten nieszczęsny bal.. - dziewczyny spojrzały na mnie z przerażeniem.
- Zdajesz sobie z tego sprawę, że bal jest jutro?
- No tak. Ciągle mówisz o tym Hope.. Nie mam pojęcia. - miałam cały czas spuszczoną głowę, jak małe dziecko, które miało dostać kazanie za to, że się źle zachowało. - Sprawdź w szafie. Może coś znajdziesz... Brunetka mnie posłuchała. Stanęła obok wielkiej dębowej szafy, by za chwilę poszukać w niej czegoś odpowiedniego. Przez kilka minut przesuwała wieszaki, wyciągała kolejne ciuchy. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się. - Idź to założyć. - podała mi wieszak z sukienką w kolorze kremowym, którą miałam na weselu mojej kuzynki. Miałam ją na sobie tylko ten jeden raz. Podążyłam posłusznie do łazienki i włożyłam ją na siebie. Przeszłam kilka razy po pomieszczeniu i naprawdę nie wyglądało to tak tragicznie, jak mi się wydawało. Podkreślała moją nienaganną talię i również była rozkloszowana. - Uwaga, wchodzę! - krzyknęłam, stojąc za drzwami.
- I jak? - stanęłam na środku mojego pokoju, czekając na komentarze.
- Jest super! Nawet nie wiedziałam, że masz takie ubrania. Naprawdę dobrze ta tobie leży. Podoba mi się. - odetchnęłam. Poszło to bez żadnych komplikacji. Cały wieczór, noc i ranek minęły bardzo dobrze. Oczekiwałam tylko tego, by ten dzień minął. O tak. Marzyłam o tym..
                             ________________________________________________

- Z kim idziesz na ten bal? Nie chcę Ci prawić żadnego kazania, ale uważaj tam na siebie. Nie pij niczego, nie pal.. Naprawdę. Słyszałam o tym, co tu się dzieje. I.. - mama spojrzała na mnie ze zakłopotaniem – zabezpieczajcie się, gdyby miało do czegoś dojść między Tobą, a Louisem.
- Co? Jakim Louisem? Zabezpieczać? Posłuchaj mnie. Nie jestem z żadnym Louisem, po drugie idę z Josh'em, który jest moim znajomym. Po trzecie nie będę się zabezpieczać, bo nic takiego nie robię. Nie uprawiam seksu. Nie bój się o to.. - powiedziałam jednym tchem. Ona naprawdę myślała, że ja i Tomlinson.. że my.. Nie! To nie mogło mi się pomieścić w głowie. Gdyby ona dowiedziała się kim on jest, na pewno nie gadałaby o nim 24 godziny na dobę. - Idę się przebrać i w ogóle..   

____

Cześć :) 
Miałam przerwę, jeśli chodzi o bloga, ponieważ mam problemy z Internetem (limity).
Czułabym się zaszczycona, jeśli osoby, które czytają to ff, dawały komentarze, ponieważ mogę wtedy mieć pewność, że mam po co to pisać. Chciałabym przyjąć zasadę "Czytasz - Komentujesz".
Dziękuję za 1,450 wyświetleń! Jesteście niesamowici! ♥
Love ya,
Daria 

piątek, 30 maja 2014

Epizod IV

EPIZOD IV

Za oknem zauważyłam pojazd z napisem „School Bus”. Weszłam do środka, witając się z naszym kierowcą Henrym. Był to mężczyzna tuż po sześćdziesiątce. Na jego głowie widniały tylko pojedyncze siwe włosy. Przyjrzał mi się dokładnie i ruszył w stronę centrum Cambridge.
Brnąc pomiędzy fotelami, zajęłam miejsce przy oknie oglądając budynki, które mijaliśmy po drodze. Po 20 minutach znalazłam się pod szarym, świeżo po remoncie, budynkiem. Miejsce to było przerażające dla sporej większości młodzieży. Pewnie dlatego, że to szkoła.
Wchodząc do środka, zauważyłam ogromną kolejkę, która zaczynała się tuż przy szatni. Westchnęłam głośno i ze spokojem stanęłam na końcu.
- Chloe! - krzyknął ktoś bardzo głośno. Na początku byłam przerażona, lecz po chwili zorientowałam się, że to nikt inny, jak Hope. Ona tak samo, jak kierowca autobusu przyjrzała mi się, robiąc smutną minę. Przez jakiś czas zastanawiałam się, jak strasznie muszę wyglądać, że wszyscy reagują tak samo, ale niezbyt mnie to interesowało.
- Myślałam, że już nigdy nie przyjdziesz. Ale po tym, co się stało to może i dobrze, że zostałaś w domu. - uśmiechnęła się, mając wymalowaną na twarzy troskę.
- Tak, odpoczęłam i jest lepiej. - odpowiedziałam cicho. Widząc zakłopotaną Evans, wiedziałam, że jest coś o czym boi mi się powiedzieć. Znałam ją zbyt długo. W jej głowie zapewne toczyła się walka, czy powiedzieć, czy nie. Jednak wyszło na to drugie. Możliwe, że dlatego pozostałe minuty do dzwonka przemilczałyśmy.
                                                      ٭
„ Nic nigdy nie idzie po mojej myśli”- pomyślałam, gdy przypomniało mi się, że właśnie tego samego dnia mieliśmy przygotowywać tą nieszczęsną salę na bal szkolny. Skrzywiłam się, gdy pomyślałam o tym, kto tam właśnie ma się pojawić. Rzeczywiście, nie miałam szczęścia, ponieważ non stop pakowałam się w jakieś kłopoty, nie zdając sobie z tego sprawy. Gdyby można było otrzymywać pieniądze za bycie pechowcem, ja prawdopodobnie byłabym milionerką. Naprawdę nie przesadzam. Życie tworzy mi jedynie te negatywne niespodzianki. Czasami bywało to nie do zniesienia, jednak z upływem czasu przyzwyczaiłam się.
Lekcje ciągnęły się niemiłosiernie długo. Miałam uczucie jakby ktoś celowo to zrobił, tylko dlatego, że właśnie wróciłam. Wychodząc z klasy, będącej tzw. salą kinową*, usłyszałam o sprawdzianie z energii jądrowej. Następnie pokierowałam się prosto do sali sportowo-rekreacyjnej, gdzie wraz z innymi uczniami, miałam nieco przystroić to pomieszczenie.
Z impetem, choć niechcący rzuciłam plecakiem o podłogę, słysząc dźwięk tłukącego się szkła. Była to prawdopodobnie butelka po Coca-Coli, którą piłam kilka godzin wcześniej. Gdy już miałam zamiar opróżnić ten kawał materiału z odpadów, poczułam pulsujący ból w okolicach skroni. Efektownie obróciłam się do tyłu, widząc postać śmiejącego się w niebo głosy Tomlinsona, który próbował popisać się dwutaktem. W myślach planowałam już zabójstwo chłopaka, lecz najważniejsze było to, by utrzymać nerwy na wodzy i nie dać po sobie poznać, że jest się naprawdę złym. Po pewnym czasie zrobiłam to, co wcześniej planowałam, a następnie słuchałam koncepcji Harry'ego Stylesa.
- Wszystko dobrze? - zapytał wysoki blondyn, którego często mijałam na korytarzu, lecz za nic nie wiedziałam jak ma na imię. Pokiwałam twierdząco głową, po czym uśmiechnęłam się najszczerzej jak tylko potrafiłam. - Nazywam się Josh Parker. - podał mi rękę, po czym rozpoczął konwersację. Chłopak ten wydawał się być miły i wychowany, a także bardzo rozmowny. Zaraz po zadaniu pytania „ z kim idziesz na bal?”, obok mnie znalazł się Louis, który musiał wtrącić swoje przysłowiowe „trzy grosze”.
- O czym tak rozmawiacie? - zapytał szatyn, mierząc Josha, który był strasznie zmieszany.
- Nie ważne. - odpowiedziałam patrząc w drugą stronę.
- Po co ja się pytam, skoro i tak wiem. Sorry Parker, ale Chloe zadeklarowała mi, że idzie ze mną. - spojrzałam na niego zdumiona oraz zażenowana i postanowiłam skomentować jego ostatnie zdanie.
- Naprawdę Louis? Nie przypominam sobie. Przykro mi. A co do Ciebie, Josh.. zastanowię się jeszcze i dziękuję, bo to bardzo miłe z twojej strony. - powiedziałam jednym tchem i po prostu odeszłam.
- Wzrokiem starałam się wyszukać Hope i Diany, które były przydzielone do innych prac. Niestety te były co najmniej zbulwersowane. Zastanawiało mnie to, co złego właśnie zrobiłam.
- Co jest? - zapytałam obojętnie.
- Pytasz się, co jest? Naprawdę nie rozumiesz? Jesteś taka tępa? Serio? Zadajesz się z gangsterem! To jest właśnie.. I proszę, nie przerywaj mi – wysyczała Diana – Ten koleś próbował nas zabić, a ty jakby nigdy nic rozmawiasz sobie z nim jak najlepsza przyjaciółka. To co robisz jest strasznie nie odpowiedzialne. Zmieniłaś się.. Zmieniłaś na gorsze.
- Cicho bądź! - krzyknęłam zdenerwowana. - Nie krzycz tak. Po pierwsze odpowiedziałam na jego zaczepkę, a po drugie – co ja mam z tym wspólnego, że chciał was zabić? Wyolbrzymiasz, Diana. Widzisz tylko siebie i swoje problemy. To Ty się zmieniłaś! Zastanawiam się dlaczego.. Może to Simon, co? - spojrzałam się ostatni raz na przyjaciółki i postanowiłam wrócić do domu, by przestać słuchać tych wypracowań i wypocin. Poczułam się urażona. Założę się, że Harris nie widzi w tym niczego złego, że po prostu zaczęła mnie obrażać. Przestałam tolerować jej kąśliwe komentarze na temat wszystkiego i wszystkich. -
- Typowa blondynka.. - rzuciłam, schodząc po schodach prowadzących do wyjścia. I znów zatrzymał mnie Tomlinson. Jego wzrok był przerażający. Ręce miał zaciśnięte w pięści. W myślach modliłam się, żeby nie zrobił mi krzywdy, żeby mnie nie pobił. Wiedziałam, że jest do tego zdolny. Najgorsze było to, że naprawdę ciężko było mi stwierdzić, co mu zrobiłam.
- Przez to, co wcześniej usłyszałem mam zrozumieć, że nie pójdziesz ze mną na bal?
- Jesteś bardzo inteligentny i dobrze zrozumiałeś.- nagle złapał mnie za nadgarstki i przycisnął do ściany. Mogłam dać sobie spokój, lecz tym razem sama się naraziłam.
- Mi się nie odmawia! Jesteś cholernie nie wychowana. Masz być milutka jak baranek. To proste... Pewnie myślisz, dlaczego się uczepiłem. Wiesz, że sam nie wiem dlaczego? I myślę, że powinnaś się cieszyć z tego powodu. Zapewne chcesz dowiedzieć się, co to znaczy. Jednak nie odpowiem, ponieważ niedługo się przekonasz na własnej skórze - warknął nieprzyjemnie – Wszystko dla Ciebie, misiu.. - wyszeptał i jak na zawołanie mnie puścił i poszedł w nieznane mi pomieszczenie w szkole. W miejscach, w których zacisnął swoje pięści, poczułam ból.
Z kieszeni wyciągnęłam telefon, by zadzwonić do mojej mamy, która miała mnie tego dnia odebrać. Gdy już znalazłam się w domu, pobiegłam do łazienki, by wziąć zimny i orzeźwiający prysznic. Zrzuciłam z siebie ciuchy, które bezwładnie opadły na kafelki i weszłam do kabiny. Na moje ciało, zaczęły spadać zimne krople wody. Przez tą chwilę nie myślałam o niczym innym, jak o spokoju. Później przetarłam się ręcznikiem, założyłam piżamę i położyłam się na łóżku. Zaczęłam płakać. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieję. Nie rozumiałam, czemu to wszystko mnie spotyka. Przecież niczemu nie byłam winna.

wtorek, 27 maja 2014

Epizod III

EPIZOD III

Soundtrack

„Martwimy się o Ciebie” - odczytałam wiadomość od Diany. No chociaż ktoś się o mnie martwi – pomyślałam i uśmiechnęłam się do siebie, odkładając telefon na półkę. To był ostatni dzień, w którym mogłam jeszcze sobie odpocząć. Choć zdawałam sobie sprawę z tego, że zawalam szkołę..
Obróciłam się i wtuliłam w moją poduszkę, czując unoszący się zapach lawendy. Za oknem świeciło słońce, lecz w radiu mówiono o wichurze. Starałam się odrzucić od siebie wszelkie złe myśli. 
Coraz częściej w moich myślach pojawiał się chłopak, który niedawno podwiózł mnie do domu. On był naprawdę inny niż reszta. Dziwny. Ostatni raz widziałam go w ten pechowy dzień...
Z drugiej strony nie chciałam go widywać po tym, co zobaczył. Było mi wstyd, ale przecież to nie
moja wina. Zastanawiałam się, dlaczego tam był. Czego oczekiwał?
- Śpisz jeszcze? - usłyszałam głos mojej mamy. - Masz gościa! - pomyślałam, że to pewnie któraś z dziewczyn, więc nawet nie ruszyłam z łóżka. Chód po schodach nie należał do dziewczyny, ponieważ wydawał się inny, taki ciężki. Nie wiem jak to określić. Rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę.. - powiedziałam zaspanym głosem. Gdy drzwi lekko się uchyliły, zauważyłam znajomą postać. Od razu w oczy rzuciły mi się niebieskie tęczówki i malinowe usta. Fryzura wyglądała, jak dopiero po przebudzeniu. W oczy rzuciły mi się także znajome czerwone spodnie.. On tu jest! Louis, tu jest!
- Cześć. - odrzekł subtelnie. Tak po prostu sobie przyszedł, tak? Spojrzałam na niego z przerażeniem.
- Co.. Co Ty tu robisz? Skąd wiesz, że nie ma mnie w szkole?! - zakryłam się lekko kołdrą. Wyobraziłam sobie, jak mogłam wyglądać. Rozczochrane włosy, zarumieniona, z wieloma defektami twarz bez makijażu, a to właśnie on zakrywał moje „niedoskonałości”. Mój wygląd to jednak nic takiego, w porównaniu do tego, że jakiś gangster jest w moim pokoju. On mógł być chory psychicznie i tak po prostu mnie zastrzelić. Nie uwierzę w to, że ten człowiek ma dobre serce. Słyszałam wiele różnych opowieści na temat mafii etc. Może przez przypadek wpakowałam się w coś, o czym jeszcze nie wiem?
- Zapytaj się swoich przyjaciółek. - uśmiechnął się zadziornie. - Po prostu chciałem z Tobą chwilę pogadać w szkole, ale nigdzie Cię nie widziałem. No i wydusiłem to od nich. Wydusiłem - to dobre określenie. Twarde sztuki, no.. - 
- Nic im nie zrobiłeś, prawda? - popatrzyłam na niego podejrzliwie. 
- Nie.. Nie musiałem.. - puścił oczko.
- To znaczy?
- To moja słodka tajemnica, skarbie. - skrzywiłam się. Nie lubiłam, jak ktoś tak mówi, zwłaszcza ktoś obcy. Jednak z ust Tomlinsona zabrzmiało to jeszcze gorzej. Obrzydliwe.
- Co? Ale skąd Ty tu się wziąłeś? Dlaczego moja mama Ciebie tutaj wpuściła?
- Mam dar przekonywania. Powiedziałem, że przyjaźnimy się. Fajnie tutaj masz..
- Aha.. Okej? - popatrzyłam na niego. - To się może przebiorę? - bardziej zapytałam niż stwierdziłam. Chłopak rozsiadł się w fotelu, który stał niedaleko łóżka. Pobiegłam w szlafroku do łazienki, mijając mamę, która piła kawę.
- To twój chłopak? - zapytała z radością w głosie.
- Nie.. Nie! To mój przyjaciel.. Tak, przyjaciel.
- No też mi tak powiedział, ale nigdy mi o nim nie wspominałaś.
- Znamy się od niedawna. - uśmiechnęłam się sztucznie, tak, że śmierdziało tym na odległość. Widziałam, że była nim oczarowana. - Idę się przebrać.. - westchnęłam. Szybkość światła? To nic w porównaniu do mojego ubierania się. Włożyłam na siebie ciemne jeasny i biały podkoszulek z nadrukiem. Włosy rozpuściłam, umyłam zęby. Cicho weszłam po schodach i znalazłam się w pokoju. Szatyn trzymał w rękach ramkę ze zdjęciem. Uśmiechał się. Jednak gdy zauważył mnie, od razu ją odłożył jakby zaczęła parzyć.
- Kto to? - zapytał, wskazując na zdjęcie.
- Nikt ważny. Dla mnie nie istnieje.. - burknęłam.
- Nie istnieje? Mogę się dowiedzieć? Bo jeśli nie.. - nie dokończył.
- Mój ojciec.. - odparłam ze złością. Jedna samotna łza popłynęła po moim czerwonym ze złości policzku.
- Ja.. ja nie chciałem. - położył mi rękę na ramieniu. - Ej mała, nie płacz.. - spodobało mi się to określenie. Odetchnęłam głęboko i stanęłam naprzeciwko chłopaka.
- Już dobrze.. To czym chciałeś rozmawiać?
- O tym, co się stało. Chcę Ci pomóc. Dlatego szukałem Cię w szkole, bo też kiedyś byłem w takiej sytuacji. Oh, wiem, że jestem dziwny, że narzucam się, że jakiś obcy chłopak Ciebie dręczy..
- Dzięki, ale już jej nie potrzebuję. - niebieskooki przyjrzał mi się.
- Na pewno? Nie jestem pewny, czy mówisz to szczerze, czy chcesz się mnie pozbyć. Ale wiesz, że i tak się mnie nie pozbędziesz? Będziesz prosić Boga, żebym zniknął. Ja jednak tutaj pozostanę. Przydasz mi się. - odrzucił moje włosy za ramię. - Może nie będziesz moją kartą przetargową, ale.. przydasz mi się..
- O czym ty mówisz? Dobrze się czujesz? - przerażenie i strach pojawiło się na mojej twarzy. - Że ja niby mam Ci się do czegoś przydać? - tysiące pytań pojawiło się w mojej głowie. Jednak zamilkłam. Tak po prostu zamilkłam, zamiast się sprzeciwić. Jestem żałosna. Miałam rację, co do tego, że jest dziwny. Nikt się nie mylił mówiąc, że osoby będące w gangu zachowują się, jakby każdy człowiek i każda rzecz należała do nich. A gdy się sprzeciwisz, w ramach prezentu dostajesz kulkę w łeb. Miałam uczucie, jakby moje serce było podłączone do głośników i byłoby je słychać na całe miasto. Wszędzie było słychać ten przyspieszony rytm.
- Boisz się mnie? - zapytał z obojętnością w głosie.
- A powinnam?
- Wydaje mi się, że tak. - uśmiechnął się pod nosem i zaczął stukać swoimi palcami w biurko. - Jeśli tak nie jest, myślę, że w najbliższym czasie powinno się to diametralnie zmienić - zapadła chwilowa cisza - Wszyscy się mnie boją. Twoje koleżanki, koledzy, nauczyciele, sąsiedzi... - wysyczał przez zęby niczym prawdziwy wąż. - Wszyscy, Chlo, wszyscy bez wyjątku. Po twojej minie widzę, że ty chyba też, choć mogę się mylić. - ogarnęła nas denerwująca cisza. Z jednej strony chciałam, żeby był cicho i przestał mi opowiadać, kto się go boi, a z drugiej strony chciałam by się odezwał. Przyglądał mi się, jakby chciał zapamiętać każdy odsłonięty kawałek skóry, moją mimikę twarzy. - Co najlepsze, mogę tu tak po prostu wchodzić. Mogę do Ciebie przychodzić w nocy.. Obserwować Cię. - wyszeptał mi do ucha - Fajnie, co nie? - przełknęłam głośno ślinę i usłyszałam głos Emily, która uratowała mnie, choć jednocześnie wcale mi nie pomogła, wpuszczając oto tego stalkera do domu. Gdy znaleźliśmy się w salonie, rozpoczęła się rozmowa. Oczywiście pojawiały się pytania, typu: „gdzie mieszkasz?”, „skąd się znacie i od jak dawna?” etc., a na połowę tych pytań trzeba było wymyślać odpowiedzi. On wydawał się taki milutki, lecz niestety prawda jest inna. Mama oczywiście chłonęła jego wypowiedzi jak gąbka. Nie dziwiło jej to, że nigdy się nie spotykaliśmy, że nie opowiadałam jej o nim. - Mieszkałem w Cardiff, a później w San Diego. Los przywiódł mnie tutaj, do Cambridge. - powiedział. Nie wspominał o rodzinie.. O nikim. Wydawało mi się, jakby wziął się z materii. Z niczego.  Nagle pojawił się w szkole i był. Nie słyszałam by ktokolwiek mówił coś o jakimś Louisie, nowym członku gangu. A to był u nas gorący temat.
- Mam nadzieję, że kiedyś wpadniesz na obiad. Ja i Chloe będziemy oczekiwać twoich odwiedzin. Jesteś uroczym chłopakiem i masz takie maniery.. Że tacy chłopcy jeszcze istnieją, nieprawdaż córeczko? - zapytała, wpatrując się w Tomlinsona. Mruknęłam prawdopodobnie potwierdzając, rzucając okrutnym spojrzeniem na chłopaka. Jakoś szczególnie nie interesowała mnie ta rozmowa. Po pewnym czasie wyłączyłam się.
- Pani też jest urocza. - odparł. - I Chloe również. Jest naprawdę miła. Pomogła mi się zaklimatyzować w szkole. Nie znam wielu takich dziewczyn, jak ona. Szkoda, że dopiero co się poznaliśmy. - opowiadał, przy czym zaczęłam się czerwienić. Mam pewność- jestem jego ofiarą, a wszyscy wokół nie widzą tego, co się dzieje.   

sobota, 25 stycznia 2014

Epizod II

_________

Obudziły mnie promyki słońca, wpadające przez okno. Przetarłam oczy i spojrzałam na budzik. Było bardzo wcześnie. Starałam się nie myśleć o tym, co przydarzyło się wczoraj, lecz po prostu się nie dało. Postanowiłam wziąć prysznic, by trochę ochłonąć. Zimne krople wody, spadające na moje ciało, dawały upust emocjom, jakie powstawały w mojej głowie. Uspokajały mnie do czasu, kiedy zrobiło mi się naprawdę zimno. Wyszłam cała się trzęsąc, owinięta w ręcznik. Gdy już wytarłam się, spojrzałam w lustro, a tam ujrzałam kogoś innego – osobę, która razem z matką została opuszczona przez kogoś, kogo kochały, osobę, która nigdy nie będzie taka sama. Włożyłam na siebie pierwszy lepszy sweter, jasne jeasny i buty emu. Zrobiłam sobie lekki makijaż, wyczesałam poplątane, długie włosy i zeszłam ze schodów, mijając śpiącego ojca w salonie.
Idąc najciszej jak tylko się da, ruszyłam do kuchni. Rozglądając się po szafkach, szukałam czegoś, czym mogła bym się posilić. Jedak nie wiem czego szukałam. Nagle na kafelkach zauważyłam jakiś cień. Marc. Jego tu brakowało. Prosiłam Boga, by ten człowiek nie popsuł mi dnia.
- Cześć Chloe. - powiedział zaspanym głosem. Ja jednak nie wydusiłam z siebie żadnego słowa. - Wiem, że jesteś na mnie zła. Jednak nie potrafiłem żyć z tym, że mogę ranić was oboje. - spojrzałam na niego z pogardą.
- Chyba zjem coś na mieście.. - powiedziałam cicho i obróciłam się na pięcie, kierując się do sypialni mamy. Powolnie weszłam do środka, po czym mój wzrok powędrował na stolik nocny, na którym leżało opakowanie od tabletek nasennych. Jedna zagubiona łza popłynęła po moim policzku, a ja podeszłam bliżej, całując biedną Emily w czoło. Następnie założyłam kurtkę, zarzuciłam plecak i trzaskając drzwiami, wyszłam z domu. Postanowiłam się przejść na pieszo. - To dobrze mi zrobi. - pomyślałam i zdecydowanym krokiem ruszyłam z przedmieść Cambrigde do szkoły. Przy szafkach czekały na mnie dwie przyjaciółki, które już pewnie od samego mojego wejścia, wiedziały, że jest coś nie tak. Miały rację. Przecież one znały mnie na wylot. Znały każdy mój ruch, minę.. To im wystarczało, by mnie rozszyfrować.
- Hej. - uśmiechnęłam się co najmniej sztucznie. Otworzyłam szafkę i wyciągnęłam podręcznik od angielskiego.
- Cześć.. - rzuciła. Hope. - Chloe, o co chodzi? - zapytała bezpośrednio, widząc moją minę.
- No to dziewczynki, od dzisiaj wychowuję się w rozbitej rodzinie. Czyż to nie wspaniałe? - obie spojrzały na mnie pytająco. - Ojciec nas zostawił..
- Jak? Co? - zrobiła smutną minę Diana.
- No Marc ma dupę na boku. - odpowiedziałam szyderczo.
Jak na zawołanie ktoś z tłumu krzyknął słowo „skurwysyn”, na co odpowiedziałam:
- Dokładnie to miałam na myśli.. - a dziewczyny mocno mnie przytuliły. Oczywiście po chwili zadzwonił dzwonek, a ja razem z moją klasą ruszyłam do sali. Na wejściu usłyszeliśmy, że lekcje są skrócone o 10 minut, co oznaczało, że znajdę się wcześniej w domu. Natomiast przed ostatnią, na sali gimnastycznej miał odbyć się apel, na którym miała być obecna cała szkoła. Jak wiadomo, chodziło o przeklęty bal.
- Drodzy uczniowie, jak się spodziewałam, zgłosiło się tylko kilka osób. - zaczęła dyrektorka. - Razem z nauczycielami wybraliśmy sporą grupę osób, która, jak mam nadzieję, odwali dobrą robotę. - pierwszy raz w życiu zaczęłam chować się między ludźmi. Hope i Diana stały obok mnie i z przerażeniem patrzyły się przed siebie, gdzie stała pani Moore, wyciągająca listę osób, które zaczęła wyczytywać. Większość osób była mi nie znana, lecz chwilę potem usłyszałam takie nazwiska jak: Harry Styles, Diana Harris, Georgia Black, Hope Evans, Louis Tomlinson, Niall Horan, Zayn Malik, Liam Payne.. - zaczęłam się śmiać w duchu, po czym usłyszałam:
- I jeszcze zagubiła mi się Chloe Scott. - by ją szlag! Na sali wszyscy zaczęli rozmawiać, a nauczycielka ucząca języka angielskiego dodała, że zaczynamy pracę od 5 marca, a szczegóły poznamy będąc na miejscu, obecność obowiązkowa. No i tak przeleciało pół lekcji, więc wyszliśmy ze szkoły jeszcze wcześniej niż było to ustalone. Pożegnałam się z przyjaciółkami, z którymi nie miałam czasu nawet porządnie pogadać i poszłyśmy w swoje strony. Do przyjazdu autobusu miałam półtora godziny. Postanowiłam wrócić na własnych nogach. Na „pocieszenie”, jak to w Anglii zaczął padać deszcz, a na dodatek przejeżdżający obok range rover ochlapał mnie. Zaczęłam przeklinać pod nosem, ale na moje zaskoczenie, ten sam samochód zatrzymał się. Przestraszyłam się, ponieważ wiele razy słyszałam o jakiś zboczeńcach, ale starałam się trzymać nerwy na wodzy.
- Mam Cię podwieźć? - zapytał chłopak, którego widziałam obok słynnego Stylesa czy Horana. Ten sam chłopak, który sprawił, że zaczęłam się czerwienić.
- Hmm. Nie trzeba, dzięki. - rzuciłam, idąc dalej. Nie dawał mi spokoju.
- Nalegam. - powiedział, pokazując rząd śnieżnobiałych zębów. - Mam pytanie. - zatrzymałam się i spojrzałam na niego kątem oka.
- Słucham?
- Dlaczego jesteś cała mokra? - powinien się domyślić.
- Bo jakiś palant – obróciłam się – przejeżdżając swoim szarym samochodem, psując całkowicie mój dzień, postanowił mnie ochlapać.
- Szary samochód? Nie widziałem takiego, żeby tu przejeżdżał. - uśmiechnął się głupkowato. - To wsiadasz czy wolisz tak moknąć? - pokiwałam twierdząco głową i wsiadłam do jego samochodu.
- Jestem Tomlinson, Louis Tomlinson.- tania wersja James'a Bonda, super.
- Miło mi.
- A Ty jak się nazywasz? - zaczął chichotać.
- Chloe.. Chloe Scott.
- Jesteś bardzo pozytywnie nastawiona do życia. I taka tajemnicza. Wydaje mi się, że będziemy razem przygotowywać salę.
- Mhm.
- I jesteś małomówna.
- Nie, ale czekałam aż się zapytasz, gdzie mnie podwieźć.
- Gdzie Cię podwieźć?
- Silver Street 46. - odpowiedziałam zmęczonym głosem.
- Okej, wiem gdzie to. Opowiesz mi coś o sobie? - zapytał wyjątkowo grzecznie.
- A więc.. jak już wiesz, mam na imię Chloe, zostałam ochlapana i chodzę do tej samej szkoły, co Ty. Tak jakoś sobie żyję. - chłopak znów zaczął się śmiać, przez co poczułam się nieswojo. - Skup się na drodze, co?
- Oj już dobrze, dobrze. I agresywna. - odparł sarkastycznie.
- A Ty co o sobie powiesz?
- Ja jestem Lou, też jakoś sobie żyję, lubię się śmiać, opowiadać kawały, słuchać muzyki. Jestem spokojnym...
- I irytującym chłopakiem. - dokończyłam, uśmiechając się triumfalnie.
- Irytującym.. - zaśmiał się, patrząc przed siebie. - (…) Lubię jeść marchewki, bo są zdrowe i ekologiczne.. a Ty?
- Co ja? - zapytałam, nie słuchając ciekawostek o nim samym.
- Widzę, że mnie słuchasz. A raczej słyszę... Dobre! - uderzył ręką w kierownicę. - Zapiszę to sobie. - śmiał się jak opętany.
- Kiedyś nie rozumiałam pewnego powiedzenia, lecz teraz je rozumiem. Dziękuję, jestem Ci wdzięczna. - powiedziałam oschle.
- Jakiego powiedzenia?
- Uwaga cytuję „Poznasz głupiego, po śmiechu jego”.
- A wiesz, że potrafię być niebezpieczny? - zapytał, wpatrując się w moje niebieskie tęczówki. Poczułam dziwny uścisk w żołądku. Zbliżył się do mnie, tak blisko, że czułam jego oddech na moim policzku. - A mam Ci to udowodnić? - użył innego tonu, niż wcześniej. Zaczynałam się go bać.
- A mam wysiąść, pedofilu?- powiedziałam cicho, lecz usłyszał. Louis gwałtownie skręcił, że straciłam orientację w terenie. Natychmiastowo chwyciłam za klamkę i powiedziałam mu, żeby się zatrzymał. I tak zrobił. Wysiadłam i zaczęłam iść przed siebie, nie wiedząc gdzie jestem. Myślałam, że już się go pozbyłam, ale Chloe Scott nie ma szczęścia. Ten wyjątkowo irytujący palant jechał tuż za mną, a ja nagle odzyskałam świadomość, gdzie jestem. Opuścił szybę i znów powiedział:
- Jedziesz, czy będziesz moknąć?
- Nie dzięki. - odparłam. - To nie daleko. - Tomlinson zgasił silnik, patrząc się gdzie idę. Mi wystarczyło kilka kroków i znalazłam się tuż obok mojego domu. Pomachałam mu na pożegnanie i weszłam do środka. Usłyszałam tylko dźwięk otwieranych drzwi na piętrze. Spojrzałam na schody i zauważyłam stojące kartony. Mogłam się domyślić, że ojciec od razu przystąpi do działania. W kuchni siedziała mama, czekająca na mnie z obiadem. Zrzuciłam z siebie kurtkę, umyłam ręce i z uśmiechem usiadłam przy stole. Z radia sączyła się piosenka Katy Perry - Unconditionally, która zawsze kojarzyła mi się z czymś pozytywnym. Do dzisiaj.
- Witaj córeczko! - krzyknął Marc. Ja na to tylko cicho mruknęłam i zaczęłam jeść wyjątkowo łapczywie, żeby oszczędzić sobie pogawędki z tatusiem. Miałam dość jego cholernej gry. Nie wiem co chciał osiągnąć, ale stało się to nudne. Pewnie zachowywałam się jak dzieciak w przedszkolu, ale i tak się czułam. Nagle usłyszeliśmy dźwięk samochodu wjeżdżającego na nasz wjazd.
- Muszę wam kogoś przedstawić. - powiedział krótko i stanowczo. Złapałam Emily za rękę i stanęłyśmy na chodniku, wpatrując się w przyciemnione szyby peugeot'a. Chwilę potem wysiadła z niego kobieta o kruczoczarnych włosach, ciemnej karnacji. Była szczupła. Przez chwilę zastanawiałam się, skąd ją znam. Meg. Przyszywana ciocia Meg, czyli koleżanka z pracy. Była ona przyjaciółką rodziny, zawsze nam pomagała. A teraz? Teraz jest parszywą suką. Rozbiła moją rodzinę!
- Meg? - zapytała, a raczej rozpaczliwe krzyknęła moja mama.
- Przepraszam.. ja naprawdę..
- Czego tutaj szukasz? - zapytałam nerwowo. - Przecież osiągnęłaś swój cel. Hmm?
- Ja z twoim ojcem..
- Nie obchodzi mnie to, okej? Daj spokój. A tak w ogóle weźcie te kartony i jedźcie w jasną cholerę.
- Jak się wyrażasz?! - podniósł głos Marc.
- A co? Nie mogę? Ty mogłeś wydzierać się na mamę? - zacisnęłam dłonie w pięści.
- Nie wiem, kto tak Cię wychował..
- Na pewno nie Ty! - łzy zaczęły lecieć po moim policzku. Ale rozglądając się wokół, zauważyłam szare auto. Louis. Tępo przyglądał się całej sytuacji. Nie wiedziałam co mam robić. Czy iść do niego i kazać mu odjechać? Chyba tak. Samochód Meg i Marca zdążył odjechać, a ja pobiegłam do range rover'a stojącego na rogu. Chłopak był zdezorientowany. W sumie nie dziwie mu się. Trafiła mu się dziewczyna, która nie dość, że jest dziwna, to jeszcze ma chorą rodzinkę.
- Dlaczego tu czekasz? Jeśli chodzi o podwózkę, to kiedyś się odwdzięczę, ale jedź już! - on tylko dokładnie mi się przyjrzał i rzucił.
- Dlaczego on tak Cię traktuje? Mam się tym zająć?
- Nie! To mój ojciec. Jedź! - pokiwał głową i ruszył z piskiem opon przed siebie.
Nie chciałam żeby ktokolwiek to widział, a zwłaszcza osoba, której dobrze nie znam. W sumie.. wydawał mi się fajny. Tylko, że on może być w grupie z Harrym, który jest niebezpieczny. On też musi być niebezpieczny. Muszę się trzymać od niego jak najdalej. Tylko wszystko było przed nami.
Jeszcze tego samego dnia uzagodniłam z mamą, że zostanę w domu. Nie chciałam nigdzie chodzić, bo ktoś mnie potrzebował. Osoba, która mnie urodziła, zajmowała się mną i dla mnie zrezygnowała z pracy. Teraz jestem jej winna pomocy, a tego teraz potrzebuje. Kobieta była załamana i trochę nie ogarniała tego, co stało się w ciągu tych kilku dni. W sumie ja też.

Całe dnie spędzałyśmy oglądając TV czy chodząc na zakupy. Pierwszy raz od dłuższego okresu czasu, widziałam jak moja mama jest uśmiechnięta. Zasługiwała na kogoś innego, niż mojego ojca. To już rozdział zamknięty.

piątek, 27 grudnia 2013

Epizod I

_________

Chromosomy homologiczne układają się obok siebie.. - tłumaczyła pani Smith na biologii. Tępo przyglądałam się widokowi za oknem, gdzie co chwila przejeżdżał samochód. Nie zwracałam uwagi na nauczycielkę, która za bardzo była zajęta rozmową z niejaką Georgią Black, która była typem klasowej kujonki. A nie dość, że byłam głodna, to jeszcze zmęczona po nieprzespanej nocy.
- Chloe, Chloe! - szturchnęła mnie szatynka o imieniu Diana, moja przyjaciółka, z którą siedziałam na kilku przedmiotach. Widać było po jej minie, że jest znudzona, tak samo jak ja. - O której jest dzwonek? 
- Za 5 minut – spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się serdecznie, na co odpowiedziała tym samym. Po chwili usłyszeliśmy dźwięk kończący lekcję i pędem wybiegliśmy w stronę stołówki na lunch. Razem z Hope i Dianą stałyśmy w kolejce, rozglądając się po sali, gdzie przy stołach siedziały osoby, o których było głośno każdego dnia na szkolnym korytarzu. Gdy przyszła nasza kolej wzięłyśmy jak zwykle 'specjał' – hamburgera, frytki i dla odmiany sok pomarańczowy. Usiadłyśmy przy chłopakach, których większość ludzi ze szkoły się bała, ponieważ chodziły plotki, że należą do jakiegoś gangu. W sali było głośno, ale po chwili w głośnikach usłyszeliśmy głos naszej dyrektorki, Alice Moore.
- Drodzy uczniowie Szkoły Wyższej w Cambrigde. Jak już wiecie, niedługo odbędzie się wyczekiwany przez wszystkich uczniów coroczny bal. - zachichotała. - Chętnych, którzy będą chcieli pomóc w organizacji, prosimy do sekretariatu, a gdy tacy się nie znajdą, wybierzemy kilkanaście osób. Dziękuję za uwagę, smacznego! - większość ludzi wróciła do poprzedniej czynności.
- Ej.. żeby tylko nas nie wzięli.. Nie zamierzam przypinać jakichś cholernych balonów albo układać stołów.. - powiedziała Diana. W sumie miała rację, lecz z drugiej strony, trzeba przyjść z osobą towarzyszącą. Przed moimi oczami pojawił się chłopak, który był trochę większych rozmiarów, a gdy wyobraziłam sobie, że mogę z nim iść.. Skrzywiłam się na sam widok.
- Jeśli nie idę, to po co mam przygotowywać salę? - zapytałam szybko. Dziewczyny wzruszyły ramionami, z czego wywnioskowałam, że nie mają pojęcia.
- A tak w ogóle, widziałyście Amber? Tą taką blondynkę... Słyszałam, że jest w ciąży z Harrym.. on należy do tego gangu. - wyszeptała Evans. Kolejna plotka? Tak, nienawidziłam Hope za to, że była plotkarką. W szkole może była lubiana, ale nie przez wszystkich, tak jak bywało w poprzednich latach. Wracając do Amber, to jakoś mnie to nie zdziwiło. Musiało do tego dojść, ale że Styles z nią? Ugh.
- Szkoda chłopaka.. - powiedziałam i obróciłam się za siebie, gdzie siedział wspomniany przyszły tatuś. Był niczego sobie – zielone oczy, lokowane włosy.. Jakoś mi nie pasował na bandziora. Zawsze towarzyszyło mu trzech chłopaków, Zayn – bad boy, Liam – ten spokojny i Niall.. ale obok nich znalazł się jeszcze jeden, którego nie widziałam jeszcze tutaj. W sumie mogłam go nie znać, bo nie znam większości osób w szkole. Miał na sobie niebieską koszulę, zapiętą po samą szyję i czarne spodnie, a fryzurę w stylu Robbiego Williams'a. Pewnie to głupio wyglądało, że przyglądam się im przez dłuższą chwilę, lecz właśnie ten “nowy” spojrzał się na mnie i uśmiechnął. Natychmiastowo obróciłam głowę, a na mojej twarzy pojawił się pokaźny rumieniec. Pewnie wyszłam na idiotkę.. Oczywiście moje przyjaciółki nawet nie zwróciły na mnie uwagi. Minęły jeszcze dwie lekcje i przyszedł czas na opuszczenie szarych murów szkolnych. Z jednej strony cieszyłam się.. lecz z drugiej strony nie chciałam wracać do domu, gdzie czekała zmęczona całym życiem mama. A tata, miał zawsze swoje sprawy, więc bywał gościem we własnym domu. Z dnia na dzień zaczęłam go nienawidzić. 




 Z oddali zaczął wynurzać się żółty autobus, którym miałam wrócić do domu. Chwilę potem wsiadłam do niego i zaczęłam podziwiać uroki wczesnej wiosny zza okna. Gdzieniegdzie jeszcze leżały pozostałości po zaspach, które nie umożliwiały jazdę jakimkolwiek pojazdem.
- Czas wysiadać.. - powiedziałam do siebie, gdy zauważyłam swój przystanek i powolnym krokiem przechodziłam między fotelami, by przez przypadek nie wylądować na podłodze. Na podjeździe stał samochód mojego ojca, co świadczyło, że dzisiaj możemy cieszyć się jego wizytą. Jednak na marne.. Najciszej jak tylko mogłam otworzyłam drzwi, a z kuchni, która była niedaleko wyjścia, usłyszałam kłótnię..
- Emily, to czas, żeby się rozstać. Nie kocham Cię! - wykrzyczał ojciec. Wiedziałam, że mama płacze, bo jej na nim zależało. Każdego dnia pragnęła tego, by był przy niej. Zaczęła pracować, by zająć się czymś.. by nie myśleć o nim. a on zostawił ją.. I mnie! To dupek! W moich oczach pojawiły się łzy. Zaczęłam ściągać kurtkę tak głośno, by dać znak, że już jestem. Nastała cisza.
- Czyżby wróciła moja jedyna córeczka? - powiedział całkiem innym tonem Marc.
- Ojej. Tatuś wrócił? - odparłam z sarkazmem. Weszłam do kuchni, gdzie byli oboje rodzice. Mama krzątała się jak zwykle przy garach, a on stał, mając na sobie płaszcz. Na stole leżała jakaś paczka, która przykuła moją uwagę.
- To dla Ciebie. - uśmiechnął się tak jak nigdy, tak wyjątkowo fałszywie. Ja jedynie spojrzałam na niego pytająco, bo szkoda było mi używać słów. - To aparat, Nikon 1, najnowszy model..
- Ale po co on? Wystarczy, że tu jesteś.. - wydusiłam z siebie.
- No właśnie.. musimy porozmawiać. - wiedziałam o co chodzi. Ja naprawdę nie potrafiłam powstrzymać złości, która się we mnie buzowała. Zacisnęłam dłoń w pięść, a drugą ręką pokazałam, by mówił.
- Bo my z mamą.. Postanowiliśmy, że bierzemy rozwód. - nagle coś we mnie pękło, pomimo tego, że słyszałam ich końcówkę rozmowy.
- Rozwód? - uniosłam się. - I tak po prostu przyjeżdżasz i mówisz o rozwodzie? Jesteś najgorszym ojcem, jakiego można mieć! Nienawidzę Cię.. nienawidzę.. - zaczęłam płakać. - A potrafisz mi odpowiedzieć, dlaczego to chcesz zrobić? - przez dłuższą chwilę oczekiwałam odpowiedzi, lecz w końcu ją otrzymałam.
- Poznałem kogoś innego. - tak, to mi wystarczyło. Pobiegłam po schodach, a następnie zamknęłam się w moim pokoju. Chciałam żeby to był pieprzony sen, a raczej koszmar.
                                                             _________________
Mam nadzieję, że Wam się spodoba. xx
Proszę o komentarze, bo to dla mnie ważne. 
Wtedy wiem, że mam dla kogo pisać, że być może ktoś mnie docenia. 
Dziękuję.