sobota, 25 stycznia 2014

Epizod II

_________

Obudziły mnie promyki słońca, wpadające przez okno. Przetarłam oczy i spojrzałam na budzik. Było bardzo wcześnie. Starałam się nie myśleć o tym, co przydarzyło się wczoraj, lecz po prostu się nie dało. Postanowiłam wziąć prysznic, by trochę ochłonąć. Zimne krople wody, spadające na moje ciało, dawały upust emocjom, jakie powstawały w mojej głowie. Uspokajały mnie do czasu, kiedy zrobiło mi się naprawdę zimno. Wyszłam cała się trzęsąc, owinięta w ręcznik. Gdy już wytarłam się, spojrzałam w lustro, a tam ujrzałam kogoś innego – osobę, która razem z matką została opuszczona przez kogoś, kogo kochały, osobę, która nigdy nie będzie taka sama. Włożyłam na siebie pierwszy lepszy sweter, jasne jeasny i buty emu. Zrobiłam sobie lekki makijaż, wyczesałam poplątane, długie włosy i zeszłam ze schodów, mijając śpiącego ojca w salonie.
Idąc najciszej jak tylko się da, ruszyłam do kuchni. Rozglądając się po szafkach, szukałam czegoś, czym mogła bym się posilić. Jedak nie wiem czego szukałam. Nagle na kafelkach zauważyłam jakiś cień. Marc. Jego tu brakowało. Prosiłam Boga, by ten człowiek nie popsuł mi dnia.
- Cześć Chloe. - powiedział zaspanym głosem. Ja jednak nie wydusiłam z siebie żadnego słowa. - Wiem, że jesteś na mnie zła. Jednak nie potrafiłem żyć z tym, że mogę ranić was oboje. - spojrzałam na niego z pogardą.
- Chyba zjem coś na mieście.. - powiedziałam cicho i obróciłam się na pięcie, kierując się do sypialni mamy. Powolnie weszłam do środka, po czym mój wzrok powędrował na stolik nocny, na którym leżało opakowanie od tabletek nasennych. Jedna zagubiona łza popłynęła po moim policzku, a ja podeszłam bliżej, całując biedną Emily w czoło. Następnie założyłam kurtkę, zarzuciłam plecak i trzaskając drzwiami, wyszłam z domu. Postanowiłam się przejść na pieszo. - To dobrze mi zrobi. - pomyślałam i zdecydowanym krokiem ruszyłam z przedmieść Cambrigde do szkoły. Przy szafkach czekały na mnie dwie przyjaciółki, które już pewnie od samego mojego wejścia, wiedziały, że jest coś nie tak. Miały rację. Przecież one znały mnie na wylot. Znały każdy mój ruch, minę.. To im wystarczało, by mnie rozszyfrować.
- Hej. - uśmiechnęłam się co najmniej sztucznie. Otworzyłam szafkę i wyciągnęłam podręcznik od angielskiego.
- Cześć.. - rzuciła. Hope. - Chloe, o co chodzi? - zapytała bezpośrednio, widząc moją minę.
- No to dziewczynki, od dzisiaj wychowuję się w rozbitej rodzinie. Czyż to nie wspaniałe? - obie spojrzały na mnie pytająco. - Ojciec nas zostawił..
- Jak? Co? - zrobiła smutną minę Diana.
- No Marc ma dupę na boku. - odpowiedziałam szyderczo.
Jak na zawołanie ktoś z tłumu krzyknął słowo „skurwysyn”, na co odpowiedziałam:
- Dokładnie to miałam na myśli.. - a dziewczyny mocno mnie przytuliły. Oczywiście po chwili zadzwonił dzwonek, a ja razem z moją klasą ruszyłam do sali. Na wejściu usłyszeliśmy, że lekcje są skrócone o 10 minut, co oznaczało, że znajdę się wcześniej w domu. Natomiast przed ostatnią, na sali gimnastycznej miał odbyć się apel, na którym miała być obecna cała szkoła. Jak wiadomo, chodziło o przeklęty bal.
- Drodzy uczniowie, jak się spodziewałam, zgłosiło się tylko kilka osób. - zaczęła dyrektorka. - Razem z nauczycielami wybraliśmy sporą grupę osób, która, jak mam nadzieję, odwali dobrą robotę. - pierwszy raz w życiu zaczęłam chować się między ludźmi. Hope i Diana stały obok mnie i z przerażeniem patrzyły się przed siebie, gdzie stała pani Moore, wyciągająca listę osób, które zaczęła wyczytywać. Większość osób była mi nie znana, lecz chwilę potem usłyszałam takie nazwiska jak: Harry Styles, Diana Harris, Georgia Black, Hope Evans, Louis Tomlinson, Niall Horan, Zayn Malik, Liam Payne.. - zaczęłam się śmiać w duchu, po czym usłyszałam:
- I jeszcze zagubiła mi się Chloe Scott. - by ją szlag! Na sali wszyscy zaczęli rozmawiać, a nauczycielka ucząca języka angielskiego dodała, że zaczynamy pracę od 5 marca, a szczegóły poznamy będąc na miejscu, obecność obowiązkowa. No i tak przeleciało pół lekcji, więc wyszliśmy ze szkoły jeszcze wcześniej niż było to ustalone. Pożegnałam się z przyjaciółkami, z którymi nie miałam czasu nawet porządnie pogadać i poszłyśmy w swoje strony. Do przyjazdu autobusu miałam półtora godziny. Postanowiłam wrócić na własnych nogach. Na „pocieszenie”, jak to w Anglii zaczął padać deszcz, a na dodatek przejeżdżający obok range rover ochlapał mnie. Zaczęłam przeklinać pod nosem, ale na moje zaskoczenie, ten sam samochód zatrzymał się. Przestraszyłam się, ponieważ wiele razy słyszałam o jakiś zboczeńcach, ale starałam się trzymać nerwy na wodzy.
- Mam Cię podwieźć? - zapytał chłopak, którego widziałam obok słynnego Stylesa czy Horana. Ten sam chłopak, który sprawił, że zaczęłam się czerwienić.
- Hmm. Nie trzeba, dzięki. - rzuciłam, idąc dalej. Nie dawał mi spokoju.
- Nalegam. - powiedział, pokazując rząd śnieżnobiałych zębów. - Mam pytanie. - zatrzymałam się i spojrzałam na niego kątem oka.
- Słucham?
- Dlaczego jesteś cała mokra? - powinien się domyślić.
- Bo jakiś palant – obróciłam się – przejeżdżając swoim szarym samochodem, psując całkowicie mój dzień, postanowił mnie ochlapać.
- Szary samochód? Nie widziałem takiego, żeby tu przejeżdżał. - uśmiechnął się głupkowato. - To wsiadasz czy wolisz tak moknąć? - pokiwałam twierdząco głową i wsiadłam do jego samochodu.
- Jestem Tomlinson, Louis Tomlinson.- tania wersja James'a Bonda, super.
- Miło mi.
- A Ty jak się nazywasz? - zaczął chichotać.
- Chloe.. Chloe Scott.
- Jesteś bardzo pozytywnie nastawiona do życia. I taka tajemnicza. Wydaje mi się, że będziemy razem przygotowywać salę.
- Mhm.
- I jesteś małomówna.
- Nie, ale czekałam aż się zapytasz, gdzie mnie podwieźć.
- Gdzie Cię podwieźć?
- Silver Street 46. - odpowiedziałam zmęczonym głosem.
- Okej, wiem gdzie to. Opowiesz mi coś o sobie? - zapytał wyjątkowo grzecznie.
- A więc.. jak już wiesz, mam na imię Chloe, zostałam ochlapana i chodzę do tej samej szkoły, co Ty. Tak jakoś sobie żyję. - chłopak znów zaczął się śmiać, przez co poczułam się nieswojo. - Skup się na drodze, co?
- Oj już dobrze, dobrze. I agresywna. - odparł sarkastycznie.
- A Ty co o sobie powiesz?
- Ja jestem Lou, też jakoś sobie żyję, lubię się śmiać, opowiadać kawały, słuchać muzyki. Jestem spokojnym...
- I irytującym chłopakiem. - dokończyłam, uśmiechając się triumfalnie.
- Irytującym.. - zaśmiał się, patrząc przed siebie. - (…) Lubię jeść marchewki, bo są zdrowe i ekologiczne.. a Ty?
- Co ja? - zapytałam, nie słuchając ciekawostek o nim samym.
- Widzę, że mnie słuchasz. A raczej słyszę... Dobre! - uderzył ręką w kierownicę. - Zapiszę to sobie. - śmiał się jak opętany.
- Kiedyś nie rozumiałam pewnego powiedzenia, lecz teraz je rozumiem. Dziękuję, jestem Ci wdzięczna. - powiedziałam oschle.
- Jakiego powiedzenia?
- Uwaga cytuję „Poznasz głupiego, po śmiechu jego”.
- A wiesz, że potrafię być niebezpieczny? - zapytał, wpatrując się w moje niebieskie tęczówki. Poczułam dziwny uścisk w żołądku. Zbliżył się do mnie, tak blisko, że czułam jego oddech na moim policzku. - A mam Ci to udowodnić? - użył innego tonu, niż wcześniej. Zaczynałam się go bać.
- A mam wysiąść, pedofilu?- powiedziałam cicho, lecz usłyszał. Louis gwałtownie skręcił, że straciłam orientację w terenie. Natychmiastowo chwyciłam za klamkę i powiedziałam mu, żeby się zatrzymał. I tak zrobił. Wysiadłam i zaczęłam iść przed siebie, nie wiedząc gdzie jestem. Myślałam, że już się go pozbyłam, ale Chloe Scott nie ma szczęścia. Ten wyjątkowo irytujący palant jechał tuż za mną, a ja nagle odzyskałam świadomość, gdzie jestem. Opuścił szybę i znów powiedział:
- Jedziesz, czy będziesz moknąć?
- Nie dzięki. - odparłam. - To nie daleko. - Tomlinson zgasił silnik, patrząc się gdzie idę. Mi wystarczyło kilka kroków i znalazłam się tuż obok mojego domu. Pomachałam mu na pożegnanie i weszłam do środka. Usłyszałam tylko dźwięk otwieranych drzwi na piętrze. Spojrzałam na schody i zauważyłam stojące kartony. Mogłam się domyślić, że ojciec od razu przystąpi do działania. W kuchni siedziała mama, czekająca na mnie z obiadem. Zrzuciłam z siebie kurtkę, umyłam ręce i z uśmiechem usiadłam przy stole. Z radia sączyła się piosenka Katy Perry - Unconditionally, która zawsze kojarzyła mi się z czymś pozytywnym. Do dzisiaj.
- Witaj córeczko! - krzyknął Marc. Ja na to tylko cicho mruknęłam i zaczęłam jeść wyjątkowo łapczywie, żeby oszczędzić sobie pogawędki z tatusiem. Miałam dość jego cholernej gry. Nie wiem co chciał osiągnąć, ale stało się to nudne. Pewnie zachowywałam się jak dzieciak w przedszkolu, ale i tak się czułam. Nagle usłyszeliśmy dźwięk samochodu wjeżdżającego na nasz wjazd.
- Muszę wam kogoś przedstawić. - powiedział krótko i stanowczo. Złapałam Emily za rękę i stanęłyśmy na chodniku, wpatrując się w przyciemnione szyby peugeot'a. Chwilę potem wysiadła z niego kobieta o kruczoczarnych włosach, ciemnej karnacji. Była szczupła. Przez chwilę zastanawiałam się, skąd ją znam. Meg. Przyszywana ciocia Meg, czyli koleżanka z pracy. Była ona przyjaciółką rodziny, zawsze nam pomagała. A teraz? Teraz jest parszywą suką. Rozbiła moją rodzinę!
- Meg? - zapytała, a raczej rozpaczliwe krzyknęła moja mama.
- Przepraszam.. ja naprawdę..
- Czego tutaj szukasz? - zapytałam nerwowo. - Przecież osiągnęłaś swój cel. Hmm?
- Ja z twoim ojcem..
- Nie obchodzi mnie to, okej? Daj spokój. A tak w ogóle weźcie te kartony i jedźcie w jasną cholerę.
- Jak się wyrażasz?! - podniósł głos Marc.
- A co? Nie mogę? Ty mogłeś wydzierać się na mamę? - zacisnęłam dłonie w pięści.
- Nie wiem, kto tak Cię wychował..
- Na pewno nie Ty! - łzy zaczęły lecieć po moim policzku. Ale rozglądając się wokół, zauważyłam szare auto. Louis. Tępo przyglądał się całej sytuacji. Nie wiedziałam co mam robić. Czy iść do niego i kazać mu odjechać? Chyba tak. Samochód Meg i Marca zdążył odjechać, a ja pobiegłam do range rover'a stojącego na rogu. Chłopak był zdezorientowany. W sumie nie dziwie mu się. Trafiła mu się dziewczyna, która nie dość, że jest dziwna, to jeszcze ma chorą rodzinkę.
- Dlaczego tu czekasz? Jeśli chodzi o podwózkę, to kiedyś się odwdzięczę, ale jedź już! - on tylko dokładnie mi się przyjrzał i rzucił.
- Dlaczego on tak Cię traktuje? Mam się tym zająć?
- Nie! To mój ojciec. Jedź! - pokiwał głową i ruszył z piskiem opon przed siebie.
Nie chciałam żeby ktokolwiek to widział, a zwłaszcza osoba, której dobrze nie znam. W sumie.. wydawał mi się fajny. Tylko, że on może być w grupie z Harrym, który jest niebezpieczny. On też musi być niebezpieczny. Muszę się trzymać od niego jak najdalej. Tylko wszystko było przed nami.
Jeszcze tego samego dnia uzagodniłam z mamą, że zostanę w domu. Nie chciałam nigdzie chodzić, bo ktoś mnie potrzebował. Osoba, która mnie urodziła, zajmowała się mną i dla mnie zrezygnowała z pracy. Teraz jestem jej winna pomocy, a tego teraz potrzebuje. Kobieta była załamana i trochę nie ogarniała tego, co stało się w ciągu tych kilku dni. W sumie ja też.

Całe dnie spędzałyśmy oglądając TV czy chodząc na zakupy. Pierwszy raz od dłuższego okresu czasu, widziałam jak moja mama jest uśmiechnięta. Zasługiwała na kogoś innego, niż mojego ojca. To już rozdział zamknięty.