_________
Obudziły
mnie promyki słońca, wpadające przez okno. Przetarłam oczy i
spojrzałam na budzik. Było bardzo wcześnie. Starałam się nie
myśleć o tym, co przydarzyło się wczoraj, lecz po prostu się nie
dało. Postanowiłam wziąć prysznic, by trochę ochłonąć.
Zimne
krople wody, spadające na moje ciało, dawały upust emocjom, jakie
powstawały w mojej głowie. Uspokajały mnie do czasu, kiedy zrobiło
mi się naprawdę zimno. Wyszłam cała się trzęsąc, owinięta w
ręcznik. Gdy już wytarłam się, spojrzałam w lustro, a tam
ujrzałam kogoś innego – osobę, która razem z matką została
opuszczona przez kogoś, kogo kochały, osobę, która nigdy nie
będzie taka sama. Włożyłam na siebie pierwszy lepszy sweter,
jasne jeasny i buty emu. Zrobiłam sobie lekki makijaż, wyczesałam
poplątane, długie włosy i zeszłam ze schodów, mijając śpiącego
ojca w salonie.
Idąc
najciszej jak tylko się da, ruszyłam do kuchni. Rozglądając się
po szafkach, szukałam czegoś, czym mogła bym się posilić. Jedak
nie wiem czego szukałam. Nagle na kafelkach zauważyłam jakiś
cień. Marc. Jego tu brakowało. Prosiłam Boga, by ten człowiek nie
popsuł mi dnia.
- Cześć
Chloe. - powiedział zaspanym głosem. Ja jednak nie wydusiłam z
siebie żadnego słowa. - Wiem, że jesteś na mnie zła. Jednak nie
potrafiłem żyć z tym, że mogę ranić was oboje. - spojrzałam
na niego z pogardą.
- Chyba
zjem coś na mieście.. - powiedziałam cicho i obróciłam się na
pięcie, kierując się do sypialni mamy. Powolnie weszłam do
środka, po czym mój wzrok powędrował na stolik nocny, na którym
leżało opakowanie od tabletek nasennych. Jedna zagubiona łza
popłynęła po moim policzku, a ja podeszłam bliżej, całując
biedną Emily w czoło. Następnie założyłam kurtkę, zarzuciłam
plecak i trzaskając drzwiami, wyszłam z domu. Postanowiłam się
przejść na pieszo. - To dobrze mi zrobi. - pomyślałam i
zdecydowanym krokiem ruszyłam z przedmieść Cambrigde do szkoły.
Przy szafkach czekały na mnie dwie przyjaciółki, które już
pewnie od samego mojego wejścia, wiedziały, że jest coś nie tak.
Miały rację. Przecież one znały mnie na wylot. Znały każdy mój
ruch, minę.. To im wystarczało, by mnie rozszyfrować.
- Hej.
- uśmiechnęłam się co najmniej sztucznie. Otworzyłam szafkę i
wyciągnęłam podręcznik od angielskiego.
- Cześć..
- rzuciła. Hope. - Chloe, o co chodzi? - zapytała bezpośrednio,
widząc moją minę.
- No
to dziewczynki, od dzisiaj wychowuję się w rozbitej rodzinie. Czyż
to nie wspaniałe? - obie spojrzały na mnie pytająco. - Ojciec nas
zostawił..
- Jak?
Co? - zrobiła smutną minę Diana.
- No
Marc ma dupę na boku. - odpowiedziałam szyderczo.
Jak
na zawołanie ktoś z tłumu krzyknął słowo „skurwysyn”, na co
odpowiedziałam:
- Dokładnie
to miałam na myśli.. - a dziewczyny mocno mnie przytuliły.
Oczywiście po chwili zadzwonił dzwonek, a ja razem z moją klasą
ruszyłam do sali. Na wejściu usłyszeliśmy, że lekcje są
skrócone o 10 minut, co oznaczało, że znajdę się wcześniej w
domu. Natomiast przed ostatnią, na sali gimnastycznej miał odbyć
się apel, na którym miała być obecna cała szkoła. Jak wiadomo,
chodziło o przeklęty bal.
- Drodzy
uczniowie, jak się spodziewałam, zgłosiło się tylko kilka osób.
- zaczęła dyrektorka. - Razem z nauczycielami wybraliśmy sporą
grupę osób, która, jak mam nadzieję, odwali dobrą robotę. -
pierwszy raz w życiu zaczęłam chować się między ludźmi. Hope
i Diana stały obok mnie i z przerażeniem patrzyły się przed
siebie, gdzie stała pani Moore, wyciągająca listę osób, które
zaczęła wyczytywać. Większość osób była mi nie znana, lecz
chwilę potem usłyszałam takie nazwiska jak: Harry Styles, Diana
Harris, Georgia Black, Hope Evans, Louis Tomlinson, Niall Horan,
Zayn Malik, Liam Payne.. - zaczęłam się śmiać w duchu, po czym
usłyszałam:
- I
jeszcze zagubiła mi się Chloe Scott. - by ją szlag! Na sali
wszyscy zaczęli rozmawiać, a nauczycielka ucząca języka
angielskiego dodała, że zaczynamy pracę od 5 marca, a szczegóły
poznamy będąc na miejscu, obecność obowiązkowa. No i tak
przeleciało pół lekcji, więc wyszliśmy ze szkoły jeszcze
wcześniej niż było to ustalone. Pożegnałam się z
przyjaciółkami, z którymi nie miałam czasu nawet porządnie
pogadać i poszłyśmy w swoje strony. Do przyjazdu autobusu miałam
półtora godziny. Postanowiłam wrócić na własnych nogach. Na
„pocieszenie”, jak to w Anglii zaczął padać deszcz, a na
dodatek przejeżdżający obok range rover ochlapał mnie. Zaczęłam
przeklinać pod nosem, ale na moje zaskoczenie, ten sam samochód
zatrzymał się. Przestraszyłam się, ponieważ wiele razy
słyszałam o jakiś zboczeńcach, ale starałam się trzymać nerwy
na wodzy.
- Mam
Cię podwieźć? - zapytał chłopak, którego widziałam obok
słynnego Stylesa czy Horana. Ten sam chłopak, który sprawił, że
zaczęłam się czerwienić.
- Hmm.
Nie trzeba, dzięki. - rzuciłam, idąc dalej. Nie dawał mi
spokoju.
- Nalegam.
- powiedział, pokazując rząd śnieżnobiałych zębów. - Mam
pytanie. - zatrzymałam się i spojrzałam na niego kątem oka.
- Słucham?
- Dlaczego
jesteś cała mokra? - powinien się domyślić.
- Bo
jakiś palant – obróciłam się – przejeżdżając swoim szarym
samochodem, psując całkowicie mój dzień, postanowił mnie
ochlapać.
- Szary
samochód? Nie widziałem takiego, żeby tu przejeżdżał. -
uśmiechnął się głupkowato. - To wsiadasz czy wolisz tak moknąć?
- pokiwałam twierdząco głową i wsiadłam do jego samochodu.
- Jestem
Tomlinson, Louis Tomlinson.- tania wersja James'a Bonda, super.
- Miło
mi.
- A
Ty jak się nazywasz? - zaczął chichotać.
- Chloe..
Chloe Scott.
- Jesteś
bardzo pozytywnie nastawiona do życia. I taka tajemnicza. Wydaje mi
się, że będziemy razem przygotowywać salę.
- Mhm.
- I
jesteś małomówna.
- Nie,
ale czekałam aż się zapytasz, gdzie mnie podwieźć.
- Gdzie
Cię podwieźć?
- Silver
Street 46. - odpowiedziałam zmęczonym głosem.
- Okej,
wiem gdzie to. Opowiesz mi coś o sobie? - zapytał wyjątkowo
grzecznie.
- A
więc.. jak już wiesz, mam na imię Chloe, zostałam ochlapana i
chodzę do tej samej szkoły, co Ty. Tak jakoś sobie żyję. -
chłopak znów zaczął się śmiać, przez co poczułam się
nieswojo. - Skup się na drodze, co?
- Oj
już dobrze, dobrze. I agresywna. - odparł sarkastycznie.
- A
Ty co o sobie powiesz?
- Ja
jestem Lou, też jakoś sobie żyję, lubię się śmiać, opowiadać
kawały, słuchać muzyki. Jestem spokojnym...
- I
irytującym chłopakiem. - dokończyłam, uśmiechając się
triumfalnie.
- Irytującym..
- zaśmiał się, patrząc przed siebie. - (…) Lubię jeść
marchewki, bo są zdrowe i ekologiczne.. a Ty?
- Co
ja? - zapytałam, nie słuchając ciekawostek o nim samym.
- Widzę,
że mnie słuchasz. A raczej słyszę... Dobre! - uderzył ręką w
kierownicę. - Zapiszę to sobie. - śmiał się jak opętany.
- Kiedyś
nie rozumiałam pewnego powiedzenia, lecz teraz je rozumiem.
Dziękuję, jestem Ci wdzięczna. - powiedziałam oschle.
- Jakiego
powiedzenia?
- Uwaga
cytuję „Poznasz głupiego, po śmiechu jego”.
- A
wiesz, że potrafię być niebezpieczny? - zapytał, wpatrując się
w moje niebieskie tęczówki. Poczułam dziwny uścisk w żołądku.
Zbliżył się do mnie, tak blisko, że czułam jego oddech na moim
policzku. - A mam Ci to udowodnić? - użył innego tonu, niż
wcześniej. Zaczynałam się go bać.
- A
mam wysiąść, pedofilu?- powiedziałam cicho, lecz usłyszał.
Louis gwałtownie skręcił, że straciłam orientację w terenie.
Natychmiastowo chwyciłam za klamkę i powiedziałam mu, żeby się
zatrzymał. I tak zrobił. Wysiadłam i zaczęłam iść przed
siebie, nie wiedząc gdzie jestem. Myślałam, że już się go
pozbyłam, ale Chloe Scott nie ma szczęścia. Ten wyjątkowo
irytujący palant jechał tuż za mną, a ja nagle odzyskałam
świadomość, gdzie jestem. Opuścił szybę i znów powiedział:
- Jedziesz,
czy będziesz moknąć?
- Nie
dzięki. - odparłam. - To nie daleko. - Tomlinson zgasił silnik,
patrząc się gdzie idę. Mi wystarczyło kilka kroków i znalazłam
się tuż obok mojego domu. Pomachałam mu na pożegnanie i weszłam
do środka. Usłyszałam tylko dźwięk otwieranych drzwi na
piętrze. Spojrzałam na schody i zauważyłam stojące kartony.
Mogłam się domyślić, że ojciec od razu przystąpi do działania.
W kuchni siedziała mama, czekająca na mnie z obiadem. Zrzuciłam z
siebie kurtkę, umyłam ręce i z uśmiechem usiadłam przy stole. Z
radia sączyła się piosenka Katy Perry - Unconditionally, która
zawsze kojarzyła mi się z czymś pozytywnym. Do dzisiaj.
- Witaj
córeczko! - krzyknął Marc. Ja na to tylko cicho mruknęłam i
zaczęłam jeść wyjątkowo łapczywie, żeby oszczędzić sobie
pogawędki z tatusiem. Miałam dość jego cholernej gry. Nie wiem
co chciał osiągnąć, ale stało się to nudne. Pewnie
zachowywałam się jak dzieciak w przedszkolu, ale i tak się
czułam. Nagle usłyszeliśmy dźwięk samochodu wjeżdżającego na
nasz wjazd.
- Muszę
wam kogoś przedstawić. - powiedział krótko i stanowczo. Złapałam
Emily za rękę i stanęłyśmy na chodniku, wpatrując się w
przyciemnione szyby peugeot'a. Chwilę potem wysiadła z niego
kobieta o kruczoczarnych włosach, ciemnej karnacji. Była szczupła.
Przez chwilę zastanawiałam się, skąd ją znam. Meg. Przyszywana
ciocia Meg, czyli koleżanka z pracy. Była ona przyjaciółką
rodziny, zawsze nam pomagała. A teraz? Teraz jest parszywą suką.
Rozbiła moją rodzinę!
- Meg?
- zapytała, a raczej rozpaczliwe krzyknęła moja mama.
- Przepraszam..
ja naprawdę..
- Czego
tutaj szukasz? - zapytałam nerwowo. - Przecież osiągnęłaś swój
cel. Hmm?
- Ja
z twoim ojcem..
- Nie
obchodzi mnie to, okej? Daj spokój. A tak w ogóle weźcie te
kartony i jedźcie w jasną cholerę.
- Jak
się wyrażasz?! - podniósł głos Marc.
- A
co? Nie mogę? Ty mogłeś wydzierać się na mamę? - zacisnęłam
dłonie w pięści.
- Nie
wiem, kto tak Cię wychował..
- Na
pewno nie Ty! - łzy zaczęły lecieć po moim policzku. Ale
rozglądając się wokół, zauważyłam szare auto. Louis. Tępo
przyglądał się całej sytuacji. Nie wiedziałam co mam robić.
Czy iść do niego i kazać mu odjechać? Chyba tak. Samochód Meg i
Marca zdążył odjechać, a ja pobiegłam do range rover'a
stojącego na rogu. Chłopak był zdezorientowany. W sumie nie
dziwie mu się. Trafiła mu się dziewczyna, która nie dość, że
jest dziwna, to jeszcze ma chorą rodzinkę.
- Dlaczego
tu czekasz? Jeśli chodzi o podwózkę, to kiedyś się odwdzięczę,
ale jedź już! - on tylko dokładnie mi się przyjrzał i rzucił.
- Dlaczego
on tak Cię traktuje? Mam się tym zająć?
- Nie!
To mój ojciec. Jedź! - pokiwał głową i ruszył z piskiem opon
przed siebie.
Nie
chciałam żeby ktokolwiek to widział, a zwłaszcza osoba, której
dobrze nie znam. W sumie.. wydawał mi się fajny. Tylko, że on może
być w grupie z Harrym, który jest niebezpieczny. On też musi być
niebezpieczny. Muszę się trzymać od niego jak najdalej. Tylko
wszystko było przed nami.
Jeszcze
tego samego dnia uzagodniłam z mamą, że zostanę w domu. Nie
chciałam nigdzie chodzić, bo ktoś mnie potrzebował. Osoba, która
mnie urodziła, zajmowała się mną i dla mnie zrezygnowała z
pracy. Teraz jestem jej winna pomocy, a tego teraz potrzebuje.
Kobieta była załamana i trochę nie ogarniała tego, co stało się
w ciągu tych kilku dni. W sumie ja też.
Całe
dnie spędzałyśmy oglądając TV czy chodząc na zakupy. Pierwszy
raz od dłuższego okresu czasu, widziałam jak moja mama jest
uśmiechnięta. Zasługiwała na kogoś innego, niż mojego ojca. To
już rozdział zamknięty.